czwartek, 28 maja 2015

Znani fotografowie - krótki artykuł o historii kadru


Fotografia i film to dwie dziedziny sztuki, które nieprzerwanie się przenikają i działają na siebie niezwykle inspirująco. Zapraszamy do przeczytania artykułu Natalli o trzech - jej zdaniem - najwybitniejszych postaciach w historii fotografii zaangażowanej.


Znani fotografowie


Pierwszym z opisywanych przeze mnie fotografów jest Kevin Carter. Urodził się on 13 września 1960 roku w Johannesburgu, w rodzinie brytyjskich emigrantów, popierającej apartheid. Mimo to Carter już w dzieciństwie sprzeciwiał się dyskryminacji rdzennych mieszkańców Afryki. Pracę fotografa zaczął w gazecie „Sunday Express”, gdzie zajmował się uwiecznianiem imprez sportowych. Bardziej jednak interesowała go fotografia reporterska, dlatego następnie przeszedł do innej gazety, gdzie mógł zajmować się upragnionym tematem. 

Portret Kevina Cartera. Źródło ilustracji: kevincarterpresentation.wordpress.com

Fotografował m.in. częste w tamtym okresie protesty przeciwko apartheidowi. W 1993 pojechał z przyjacielem do Sudanu, gdzie chciał fotografować ofiary klęski głodu. W buszu zobaczył wychudzoną dziewczynkę, która przystanęła na chwilę, aby odpocząć. Za chwilę obok niej pojawił się sęp. Carter uwiecznił tę chwilę - zdjęcie zyskało wielką sławę, fotograf otrzymał za nie również prestiżową Nagrodę Pulitzera. 

Źródło ilustracji: http://havacuppahemlock1.blogspot.com/

Mimo ogromnego sukcesu zawodowego, mężczyzna nie był w stanie unieść ciężaru sytuacji, których doświadczył i w 1994 roku popełnił samobójstwo.



Drugim wybranym przeze mnie artystą został Steve McCurry. Urodził się on 23 kwietnia 1950 roku, w Filadelfii. McCurry swoją karierę zaczął fotografując w Afganistanie, w czasie wojny afgańsko-sowieckiej. Był zmuszony do pracy w ukryciu-nosił lokalne szaty, a naświetlone filmy zaszywał w ubraniach. Był on pionierem zdjęć z tego konfliktu, dlatego też jego prace odniosły taki sukces i były szeroko publikowane w mediach. 

Źródło ilustracji: www.boredpanda.com

Jego najsłynniejszą fotografią jest portret Sharbat Guli pt. „Afgańska dziewczyna”. McCurry zrobił je w obozie dla uchodźców. Przedstawia ono 12-letnią Afgankę, o niezwykle przenikliwych oczach, mającą na głowie zarzuconą czerwoną chustę, Zdjęcie to pojawiło się na okładce National Geographic i zyskało międzynarodową sławę. Często określane jest mianem „ Afgańskiej Mony Lisy”. Początkowo nie znano tożsamości dziewczyny, jednak po 18latach udało się ją odnaleźć i przeprowadzić z nią wywiad. 

Źródło ilustracji: en.wikipedia.org
Okazało się, że nigdy nie zobaczyła swojego zdjęcia, jednak doskonale pamiętała chwilę, gdy McCurry ją sfotografował.



Trzecim i ostatnim fotografem, którego sylwetkę postaram się przybliżyć jest Alberto Korda. Korda urodził się 14 września 1928 roku w Hawanie, w rodzinie robotniczej. Pracował w wielu zawodach, jednak, gdy został pomocnikiem fotografa, poczuł, że właśnie to chce robić w przyszłości. W latach 50 głównie zajmował się fotografią mody. Jako ciekawostkę dodam, że jego żona była pierwszą kubańską modelką. Później jednak zdecydował się uwieczniać wyjątkowe zjawisko zachodzące w jego ojczyźnie-kubańską rewolucję. 

Źródło ilustracji: www.arthistoryarchive.com

Właśnie w tym czasie zrobił swoje najbardziej znane zdjęcie-portret Ernesto "Che" Guevary, które stało się jedną z ikon popkultury. Korda nigdy nie otrzymał za wykorzystanie tego zdjęcia wynagrodzenia. Jednak w 2000 roku walczył w sądzie przeciwko „Smirnoff” (producent alkoholu) za użycie w reklamie jego zdjęcia, gdyż uważał, że jest to nie na miejscu, obraża i hańbi zmarłego w imię szlachetnych ideałów Che. W procesie wywalczył 50tys. dolarów, które oddał kubańskiemu systemowi zdrowia.

Źródło ilustracji: pl.wikipedia.org 


                                                                                                   Natalia Koszałka, 1B


środa, 27 maja 2015

Uczennice z Dwójki w finale konkursu COR AD COR



Trzy uczennice z klasy 1d: 

Małgorzata Kaczmarek, Paulina Tomczak i Małgorzata Przybył 

stworzyły film w odpowiedzi na hasło "Moja wizja szczęścia" biorąc udział w
Międzynarodowym Festiwalu Filmów Krótkometrażowych COR AD COR.



Film "Szczęście zwie się wolnością i dziećmi"  zakwalifikował się do finału w Luboniu.

SERDECZNIE GRATULUJEMY TWÓRCZYNIOM!!!


Film można obejrzeć zerkając na stronę:

https://www.youtube.com/watch?v=wqEWTbJdzyE



Więcej info o konkursie znajdziecie tutaj.


VII Wielkopolski Konkurs Wiedzy o Filmie


W piątek 10 kwietnia dwa dwuosobowe zespoły z naszej szkoły pod moją opieką wzięły udział w VII Wielkopolskim Konkursie Wiedzy o Filmie, który odbył się w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 4 w Poznaniu:


1. Michalina Szulejko (2E) i Natalia Balcerzak (2E) - uczennice zajęły 8 miejsce (zabrakło im zaledwie dwóch punktów, aby otrzymać nagrody)

2. Marta Naumczyk (2A) i Michalina Płatkiewicz (1D) - zajęły 24 miejsce, ale zdobyły nagrodę specjalną Stowarzyszenia Manufaktura Epickich Produkcji za najlepszą interpretację sceny filmowej ( Kanał, reż. A.Wajda).


"Nagroda specjalna Stowarzyszenia Manufaktura Epickich Produkcji - Organizatora Festiwalu Filmowego -18 ma zaszczyt zaprosić Martę Naumczyk i Michalinę Płatkiewicz do składu jury młodzieżowego podczas 6 Festiwalu Filmowego -18 w dniach 25-26 września 2015 w Poznaniu."





Uczennicom dziękuję za zaangażowanie i udział w Konkursie, oraz gratuluję zdobycia nagrody specjalnej. W załączniku przesyłam zdjęcia z Konkursu (od lewej na zdjęciu zbiorowym: Michalina Płatkiewicz, Marta Naumczyk, Michalina Szulejko i Natalia Balcerzak).


Agata Migdalska


Recenzja filmu "Frozen"



"Frozen" ("Kraina Lodu")



Disney w swoich produkcjach wielokrotnie już wykorzystywał znane od wielu lat baśnie, które opowiadał na swój własny sposób. Tak było i tym razem – nowa animacja miała być luźną interpretacją jednego z najbardziej znanych dzieł Hansa Christiana Andersena, ‘Królowej Śniegu’. Owocem pracy reżyserów Chrisa Bucka i Jennifer Lee jest ‘Frozen’, które na ekrany kin weszło 17 listopada 2013 roku (w Polsce był to 29 listopada) i wkrótce potem stało się jedną z najważniejszych produkcji Walt Disney Pictures ostatnich lat. 


Źródło ilustracji: www.filmweb.pl


Już na wstępie muszę zaznaczyć, że do Disney’a mam ogromną słabość – z animacjami tej wytwórni wiąże się dla mnie wiele wspaniałych wspomnień, uwielbiam ich baśniowy klimat i wciąż chętnie po nie sięgam gdy mam ochotę na obejrzenie przyjemnej, niezobowiązującej produkcji. Tak było i tym razem – po obejrzeniu wszystkich zdobywców tegorocznych Oscarów (jak i części filmów nominowanych do tej nagrody) zapragnęłam czegoś lekkiego i odświeżającego. ‘Frozen’ nie tylko zaspokoiło moje pragnienia – ‘Frozen’ mnie po prostu oczarowało. 

Zarys fabuły jest dość prosty – film przedstawia historię dwóch sióstr, Anny i Elsy, następczyń tronu przypominającej Skandynawię krainy Arendell. Opowieść zaczyna się w dniu, w którym Elsa, po śmierci rodziców ma zostać królową. Dziewczyna skrywa jednak pewien sekret – są nim jej magiczne moce, moce śniegu i lodu, nad którymi nie jest w stanie zapanować, a o których nie wie nawet jej siostra. Przyczyną tego stanu rzeczy jest wypadek, który miał miejsce gdy Elsa i Anna były jeszcze dziećmi i który doprowadził do odizolowania rodzeństwa od siebie. Podczas ceremonii koronacyjnej, Anna poznaje księcia Hansa. Zakochana w nim od pierwszego wejrzenia, natychmiast przedstawia go siostrze jako swego narzeczonego. Dochodzi do katastrofy – wyprowadzona z równowagi Elsa przez przypadek sprowadza na Arendell wieczną zimę i, przerażona, ucieka w góry. Anna wyrusza w podróż aby ocalić Elsę, w czym pomagać jej będą poznani po drodze Kristoff, renifer Sven i bałwanek Olaf.

Źródło ilustracji: www.biznews.com

Sekretem ‘Frozen’ wydaje się być umiejętne korzystanie ze schematów i łamanie ich w taki sposób, aby zapewnić pewien powiew świeżości jednocześnie nie tracąc ducha disneyowskiej magii. Mamy tu więc wszystkie elementy, które znamy i kochamy – dwie księżniczki, przystojnego księcia, miłość od pierwszego wejrzenia, a nawet pociesznego pomocnika głównej bohaterki (w tej roli absolutnie genialny bałwanek Olaf), jednakże w tej bajce wszystko to jest niejako odbite w krzywym zwierciadle. Książę okazuje się być czarnym charakterem, księżniczka, zamiast czekać na swego wybawiciela postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, a aktem prawdziwej miłości wcale nie jest pocałunek ukochanego. Wszystko to sprawia, że ‘Frozen’ ogląda się z przyjemnością. 

Kolejnym, niemniej ważnym aspektem, są piosenki – ‘Frozen’, jak przystało na klasyczną produkcję Disney’a jest musicalem. Co więcej, jest też pierwszym od wielu lat dobrym musicalem tej wytwórni. Dobrym, a nawet znakomitym. Piosenki idealnie komponują się z opowieścią, nie ma się odczucia, że są one wciśnięte na siłę. Są wspaniale skomponowane i równie wspaniale zaśpiewane, zaś słynne już ‘Let it go’ naprawdę mocno wryło mi się w pamięć i nie odpuszcza mnie już od kilku dni. 

Źródło ilustracji: adriantoday.com
Jeśli chodzi o warstwę wizualną – tutaj również jestem usatysfakcjonowana. Dawno nie widziałam tak ładnego, wirtualnego śniegu. Kostiumy postaci i ogólny klimat jest fantastyczny – osadzenie akcji w skandynawskim Arendell było bardzo dobrym pomysłem, gdyż takiej scenerii nie było jeszcze chyba w żadnym filmie Disney’a. Bohaterowie są dobrze skonstruowani – oczywiście, nie uświadczymy tu skomplikowanych portretów psychologicznych, jednakże są oni na tyle wiarygodni, abym poczuła się z nimi dobrze i abym zaczęła odczuwać względem nich jakieś emocje. 

Ostatnim elementem który chcę poruszyć w mojej recenzji jest tematyka. I to jest właśnie to, za co pokochałam ‘Frozen’. Nie jest to bowiem zwyczajna opowieść o miłości przystojnego księcia i pięknej księżniczki – owszem ,ten wątek również się pojawia, ale jest on niejako zepchnięty na dalszy plan. Jest to historia o wzajemnej miłości i przywiązaniu, tej niezwykłej więzi, jaka tworzy się pomiędzy rodzeństwem – temat ten wcześniej pojawiał się w animacjach Disney’a w ilościach śladowych i być może właśnie dlatego tak bardzo mnie poruszył. ‘Frozen’ jest w swojej formule bardzo nowatorskie – oto księżniczka, zamiast czekać na pomoc od losu sama wyrusza na niebezpieczną wyprawę by ocalić swoją siostrę i to właśnie jej miłość – miłość Anny do Elsy – ostatecznie doprowadza historię do szczęśliwego zakończenia. 

Źródło ilustracji: cherriesaysandthinks.wordpress.com

Ogólnie ostatnimi czasy można dostrzec pewne zmiany w produkcjach Disney’a – bohaterowie przestają być czarno – biali, pojawiają się odcienie szarości (przykładem może być właśnie Elsa z ‘Frozen’ czy Diabolina z filmu ‘Maleficent’), księżniczki nie są już bezradne, książęta przestają być rycerzami na białych rumakach, a miłość nie zawsze musi zamykać się w zdaniu ‘i żyli długo i szczęśliwie’. Pojawiają się produkcje mroczniejsze, jakby adresowane do nieco starszej widowni, jak choćby wspomniane wcześniej ‘Maleficent’ czy znakomite ‘Into the woods’. ‘Frozen’ również wyróżnia się na tle pozostałych disneyowskich opowieści o księżniczkach, a przynajmniej na tle większości z nich. Czy te zmiany będą postępować? Jeśli tak – dokąd doprowadzą? Z pewnością będę się temu przyglądać, bo jak na razie kierunek w którym zmierza Disney bardzo mi się podoba.


                                                                                              Paulina Kwiecińska, 1D


niedziela, 24 maja 2015

„Anna Karenina” - recenzja filmu




„Anna Karenina” – historia miłosna przybrana w kostium 




Film kostiumowy „Anna Karenina” w reżyserii Joe’go Wrighta to nowoczesna adaptacja kultowej powieści Lwa Tołstoja o tym samym tytule. Za scenariusz odpowiada Tom Stoppard, natomiast w główne postacie wcieliły się takie osobistości jak Keira Knightley, Jude Law oraz Aaron Taylor-Johnson.

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Historia tragicznego romansu Anny Kareniny jest powszechnie znana i jest jednym z najbardziej namiętnych, pełnych romansów w dziejach. Wysoko postawiona, pławiąca się w bogactwach Anna Karenina – której postać odgrywa Keira Knightley – prowadzi dostatnie, lecz nużące życie u boku dobrze usytuowanego męża Aleksieja oraz jej największej miłości – małego synka, Serioży. Jednakże Anna, choć jej czas zajmują przyjęcia, dyskusje oraz liczne spotkania z przyjaciółmi, nie jest w stanie w pełni zadowolić się takim właśnie życiem i pragnie czegoś więcej, czegoś co nada jej życiu smaku, co uczyni jej życie bardziej ekscytującym niż dotychczas. Okazja nadarza się, gdy poznaje bardzo przystojnego, młodego hrabiego Aleksieja Wrońskiego. Choć początkowa pani Karenin, dostojna, dystyngowana kobieta, broni się przed przypadkowo rodzącym się uczuciem, niedługo ulega mu całkowicie. Oboje – Wroński i Karenina – zakochują się w sobie i przeżywają ponownie wspólną młodość i ich uczucie takie właśnie jest, prawdziwie szczere, bezgraniczne, wydające się jedyną oczywistą i istotną rzeczą na całym świecie. Anna nie wytrzymuje i mówi całą prawdę mężowi, pomimo konsekwencji: odrzucenia i wyobcowania społecznego oraz pogardy od samego Karenina i wszystkich bliskich. Pomimo utraty pozycji w rosyjskim społeczeństwa i całego wcześniejszego życia, miłość ta naprawdę przywróciła Annę do życia, pomogła jej odnaleźć w sobie tę prawdziwą, oddychającą pełną piersią, odczuwającą życie w każdym jego aspekcie kobietę, miłość ta zdawała się być idealna i być lekarstwem na każde czekające ją jeszcze upokorzenie czy też rozpacz. Niemniej jednak namiętne, płomienne uczucie zazwyczaj współdziała z cierpieniem, miłość ze śmiercią – niczym Eros z Tanatosem – tak również Aleksieja Wrońskiego i Annę Kareninę ów doznanie ogarnęło chorobliwie, po czym pogrążyło. Paradoksalnie więc tak silne uczucie zamiast doprowadzić do pięknej i czystej relacji, doprowadziło obojgu do tragedii.

Źródło ilustracji: szuflada.net

Film, poza ciekawym przedstawieniem fabuły, zachwyca pięknymi kostiumami oraz przykuwającą uwagę formą – wszystko bowiem odgrywa się na deskach teatru. Myślę, że jest tonietypowe i rzuca nieco inne światło na tak znaną historię. Za doskonale dopasowany element uważam również muzykę – skomponowaną przez Daria Manatelli, która oddawała każdą emocję wiszącą w powietrzu i przebiegającą po twarzach bohaterów. Muzyka klasyczna, z nutą rosyjskiej elegancji i dziwności, skomponowała się z ogromnymi sukniami, koronkami i surdutami tworząc jedną całość przenoszącą w magiczne lata 70-te XIX wieku, do Sankt Petersburga oraz Moskwy. 

Źródło ilustracji: www.architecturaldigest.com

Zdawałoby się romans – przesycony dramatyzmem – czyli kolejna oklepana opowieść o porywającej miłości, sile niszczącej ostatecznie obu kochanków, o uczuciu tak wielkim, że aż surrealistycznym i nie zdarzającym się w codziennym życiu. Nic bardziej mylnego. „Anna Karenina” nie jest płytką historyjką, nie przedstawia tylko rodzącej się bliskości i czułości, lecz również skomplikowane psychiki bohaterów – zaczynając od Anny, przez obu Aleksiejów aż po Konstantego Dmitricza Lewina. Film ukazuje miłość w pełnej klasie, co dodając do tego kostiumową, wysmakowaną formę robi niesamowite wrażenie, odważyłabym się powiedzieć miłość o dwóch, a nawet trzech twarzach! Poznajemy miłość bardziej przypominającą przywiązanie objawiającą się przez troskę oraz zapewnianie stałości materialnej, miłość nieokiełznaną, spontaniczną, odradzającą człowieka na nowo, po czym zaraz miłość przedstawia się jako niszczyciel, jako siła śmiertelna pragnąca tylko zdeptać i zabić to, co w człowieku jeszcze żywe. Dramat ten więc nie upłyca miłości, lecz wręcz ją uwzniośla, uwypukla. 

Źródło ilustracji: www.stopklatka.pl

Dzieło Joe’go Wrighta uważam ze zdecydowanie warte polecenia, szczególnie dla odbiorców lubiących teatr oraz filmy kostiumowe, a także dla osób, które przeczytały już klasyk spod pióra Tołstoja, ponieważ warto zobrazować sobie taką powieść i porównać filmową wersję z własnymi wyobrażeniami, a również dla tych, którzy nie mogą przekonać się do tej książki, ponadto dla wszystkich, którzy mają ochotę na film o miłości, nie jej przesłodzonej, prostej wersji, lecz jako o uczuciu o wielu niepoznanych jeszcze zaułkach, uczuciu często nie do ogarnięcia umysłem, a nawet duszą, pozostawiającym po sobie gorycz, lecz wartym wszelkich poświęceń.


                                                                                                    Natalia Chmurak, 1D



sobota, 23 maja 2015

„NIETYKALNI” - recenzja filmu




„NIETYKALNI”


Życie często wydaje się trudne i niezrozumiałe, kiedy na naszej drodze pojawiają się problemy, które mogłyby się wydawać nie do rozwiązania. W rzeczywistości jeszcze częściej nie potrafimy docenić tego, co cenne, a jednocześnie bardzo kruche – skupiamy się na przyszłości lub przeszłości, a nigdy na chwili obecnej, będącej jedynym czasem, który możemy w pełni wykorzystać. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele posiadamy, dopóki tego nie stracimy. Czasem wystarczy spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, na co pozwala film Oliviera Nakache oraz Erica Toledano z 2011 roku – „Nietykalni”. Jest to produkcja, wobec której nie można przejść obojętnie, wywołuje ona wiele emocji, w wielu momentach śmieszy, a w innych wzrusza. Jednak przede wszystkim jest to opowieść, która w pewien sposób dotyka każdego z nas, szczególnie dlatego, że wydarzyła się naprawdę. 

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Driss (Omar Sy) nigdy nie zaznał luksusu, od najmłodszych lat musiał opiekować się swoją rodziną i zawsze mógł liczyć tylko na siebie. Po wyjściu z więzienia nie zależy mu na zdobyciu pracy – zbiera jedynie podpisy od kolejnych pracodawców, aby dostać zasiłek. Niespodziewanie trafia do sparaliżowanego, ponadprzeciętnie bogatego arystokraty, Philippa (Francois Cluzet), któremu niezbędna jest pomoc, aby móc funkcjonować. Można by przypuszczać, że są kompletnymi przeciwieństwami i pochodzą ze skrajnie różnych światów. Pozornie różni ich wszystko, łącznie z postrzeganiem sztuki, wrażliwością, poglądami, a w końcu pochodzeniem. Okazuje się jednak, że nie wszystko jest tak schematyczne, a głównych bohaterów, oprócz codziennej pracy i obowiązków, zaczyna łączyć prawdziwa przyjaźń. Driss, czasem nietaktowny i zbyt bezpośredni, jest pierwszym opiekunem, który traktuje Philippa jako normalnego człowieka, żartuje z nim (oraz czasem z niego), pozwalając mu zapomnieć chociaż na chwilę o przeciwnościach losu.

Źródło ilustracji: wyborcza.pl

U każdego z nich możemy zauważyć przemianę – Driss przestaje być tylko zbuntowanym młodym człowiekiem, który w zasadzie do niczego nie dąży. Zauważa, że kradzież nie jest jedynym sposobem na przetrwanie, a wokół niego znajdują się osoby, które chcą jego szczęścia. Philippe przede wszystkim odmienił spojrzenie na świat i spojrzał na swoją sytuację z zupełnie nowej perspektywy, otworzył się na innych ludzi i nową miłość. 

Film, jednocześnie przedstawia dość szczerą, ale nieco brutalną wizję świata, a także wiążące się z tym prawa rządzące ludźmi. Philippe, mimo swojej choroby, może pozwolić sobie na wszystko – na najlepszy sprzęt medyczny, opiekę oraz spełnianie wszystkich swoich pragnień, łącznie z luksusowymi samochodami oraz prywatnymi koncertami muzyki klasycznej. Jest to pewnego rodzaju „szczęście w nieszczęściu” – o ile łatwiej żyje się mając niemałe środki finansowe. Co, gdyby taki wypadek spotkał przeciętną osobę, która nie byłaby nawet w stanie zapłacić za leczenie? Czy miałaby takie same prawa i jak miałoby wyglądać jej życie? 

Źródło ilustracji: deadcurious.com

Warto zwrócić uwagę nie niesamowity scenariusz stworzony również przez duet Nakache&Toledano oraz postaci wykreowane przez aktorów grających główne role. Na pewno nie jest to kolejna komedia, która oferuje płytkie żarty, przeciętną grę aktorską i powielaną setki razy historię – odnosi się wrażenie, że w filmie „Nietykalni” wszystko dzieje się naturalnie, dialogi są lekkie, ale inteligentne, a nic nie jest wymuszone. Jest tak, jakby główni bohaterowie byli naszymi długoletnimi przyjaciółmi, którzy opowiadają swoją historię. Poza tym, nie ma możliwości, aby nie uśmiechnąć się przynajmniej kilkadziesiąt razy, widząc zaraźliwy uśmiech aktora grającego postać Drissa. Film jest pełen dobrego humoru - jednymi z najzabawniejszych scen są zdecydowanie te, kiedy Philippe zabiera Drissa do opery czy moment, w którym bogacz jest „stylizowany” przez swojego opiekuna na spotkanie.

Kolejnym niewątpliwym atutem filmu jest niesamowita muzyka, która uzupełnia obraz. W jednym momencie jest energiczna i pełna nadziei, powodując to, że chce się dołączyć do Drissa w jego tańcu, a w innym budzi pewien niepokój. Szczególne wrażenie wywarły na mnie fortepianowe utwory włoskiego kompozytora Ludovica Einaudiego, które nadają charakteru całemu dziełu.

Źródło ilustracji:www.blackfilm.com

Chwilami trudno jest uwierzyć, że taka historia i przyjaźń mogła przydarzyć się naprawdę, że istnieją tacy ludzie, którzy powodują uśmiech na twarzy, dzięki którym wiadomo, że wszystko będzie już dobrze. Jest to film zapewniające całkiem inne wrażenie od tych, które oferuje większość hollywoodzkich produkcji, nastawionych jedynie na efekty specjalnie. Nie nazwałabym go również typową komedią. Mimo wielu elementów, które sprawiają, że nie można przestać się uśmiechać, jednak tyle samo może powodować wzruszenie i zmuszać do zastanawiania się nad swoim życiem oraz sposobem postrzegania rzeczywistości. Nie mam wątpliwości, że „Nietykalni” to jeden z najlepszych filmów ostatnich lat i jestem pewna, że obejrzę go jeszcze nie raz z taką samą przyjemnością i ciekawością, jak za pierwszym razem.



                                                                                              Małgorzata Przybył, 1D



Artykuł internetowy:

Sławomir Zagórski, „Nietykalny Philippe Pozzo di Borgo”, „Wysokie obcasy” z dnia 09.04.2012 [online], dostępny w Internecie:

Strony internetowe:


piątek, 8 maja 2015

"Kieślowski w filmówce" - przegląd filmów polskiego reżysera w CK Zamek



Centrum Kultury ZAMEK w ramach działalności Klubu Krótkiego Kina prezentuje twórczość Krzysztofa Kieślowskiego pt. Kieślowski w filmówce. 

Dodatkowo zaprezentowane zostaną etiudy szkolne Iwony Siekierzyńskiej, a po projekcji odbędzie się spotkanie z autorką.


KIEDY?

Pokazy filmów zaczynają się 4 maja o godzinie 19, a kończą się 25 maja. 
Dokładne dni projekcji to: 4.05, 13.05, 18.05 oraz 25.05.2015r.


GDZIE?

Sala kinowa w Centrum Kultury Zamek – ul. Święty Marcin 80/82, Poznań.
Cena biletu wynosi 10 zł.

Źródło fotografii: www.nina.gov.pl

Dokładny repertuar prezentuje się następująco:


4 maja

Etiudy Kieślowskiego i filmy zrobione pod koniec studiów:

„Tramwaj” (1966)
„Urząd” (1966)
„Koncert życzeń” (1967)
„Zdjęcie” (1967, prod. TVP)
„Z miasta Łodzi” (1968, prod. WFD) 
„Twarz” (1966) real. Piotr Studziński (film z udziałem Krzysztofa Kieślowskiego)

13 maja

Biografia Kieślowskiego:

pokaz filmu „Still Alive” (81’) real. Maria Zmarz-Koczanowicz, scen. Stanisław 
Zawiśliński oraz nieznanych materiałów archiwalnych z planów filmów Kieślowskiego,
spotkanie z dziennikarzem, scenarzystą, autorem pierwszej biografii 
poświęconej twórcy „Trzech kolorów”: „Kieślowski. Ważne, żeby iść...”.

18 maja

Przegląd etiud szkolnych Iwony Siekierzyńskiej:

„Sen na jawie” (1993)
„Nihilscy” (1995) 
„Pańcia” (1995)
„Spotkanie” (1998)

Po projekcji odbędzie się spotkanie z autorką.

25 maja

Krótkie filmy Krzysztofa Kieślowskiego:

„Szpital” (1976)
„Siedem kobiet w różnym wieku” (1977)
„Z punktu widzenia nocnego portiera” (1977)
„Gadające głowy” (1980)
„Dworzec” (1980)



KRZYSZTOF KIEŚLOWSKI

Reżyser znany m.in. z filmów: Krótki film o zabijaniu (1987), Podwójne życie Weroniki (1991), Trzy kolory: Niebieski (1993), Krótki film o miłości (1988), Trzy kolory: Biały (1994).

Autor tworzył ponadczasowe filmy, ponad podziałami, niezważające na granice polityczne i mentalne. Kieślowski chciał w swoich obrazach pokazywać to co dotyka każdego człowieka tak samo, niezależnie z jakiego zakątka świata pochodzi. Reżyser, który najpierw pracował jako garderobiany, do szkoły filmowej dostał się dopiero za trzecim razem. A wszystko po to aby ukazać światu piękno prostoty kina.

Źródło fotografii: www.culture.pl


Człowiek w centrum twórczości Kieślowskiego

„To nazwisko zna dzisiaj cała kulturalna Europa (…). Jego filmy nagradzane są na największych festiwalach – od Cannes po Wenecję, Berlin, Chicago; od Strasbourga po Nowy Jork, Hongkong, Jerozolimę” – pisał Stanisław Zawiśliński na dwa lata przed śmiercią Kieślowskiego – reżysera, którego filmy obejrzało dziesiątki milionów widzów na całym świecie. Krzysztof Kieślowski był w polskim kinie, nie tylko fabularnym, ale i dokumentalnym, kimś wyjątkowym. Jednym z tych, którzy przecierali szlaki innym. Tych, którzy nie bali się zadawać niewygodnych pytań, także pytań podstawowych oraz uniwersalnych.

                                                                                  Przygotowała: Kinga Pawlak, 1C


czwartek, 7 maja 2015

"Kopciuszek" - recenzja filmu


"Kopciuszek"


Wszyscy z nas czytali kiedyś z jednym z rodziców baśń o kopciuszku. Jest to też motyw na którym opiera się wiele filmów, będących zasadniczo albo reprodukcjami pierwszej wersji Disneya w celu uczynienia ekranizacji bardziej przystępną dla określonych kategorii wiekowej lub bliźniaczymi wersjami pseudo-komedii romantycznych o przebiegu akcji podobnym do wydarzeń z pierwotnej historii. 

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Trzynastego marca w Polsce na ekranach kin pojawiała się potencjalnie kolejna kopia znanej baśni, z jak zwykle zmienioną obsadą i najnowszymi efektami specjalnymi. Do tej wizji dodano jeszcze krótki sequel do popularnej ostatnimi czasy produkcją Disneya Frozen, co osobiście wzbudziło u mnie myśli jakoby film sam w sobie był na tyle nieatrakcyjny, że trzeba było zachęcić widzów do przyjścia za pomocą dołożenia do niego czegoś, co wszyscy liczni mali fani Krainy Lodu muszą zobaczyć, nawet ceną nie jedzenia przez cały następujący po tym tydzień deserów. W skrócie, początkowo dzieło nie wydawało się zachęcające, a wręcz krzyczało z plakatów „to nie ma szansy zadziałać”. Pomimo tych wszystkich zniechęcających faktorów, zdecydowałem się wybrać do kina, a w razie gdyby film zdecydowanie nie wypalił, wyjść po obejrzeniu Frozen Fever i cieszyć się, że nie straciłem pieniędzy zupełnie. 

Źródło ilustracji: m.kultura.gazeta.pl

Z samej racji pisania tej recenzji można się domyślić iż Kopciuszek okazał się nie tylko produkcją odstającą od innych filmowych wersji baśni, ale też do pewnego stopnia stwarzającą nowy obraz znanej wszystkim historii i zmuszającą do przemyśleń. Sama linia fabularna zarysowana jest tak jak w oryginale – od śmierci matki Kopciuszka aż po ślub z księciem i „życie długo i szczęśliwie”. Jednakże wszystko to uzupełnione jest o kwestie, które dotychczas nie zostały tak obszernie pokazane w innych adaptacjach filmowych, jednocześnie trafiając i do młodszych widzów, którzy pojawili się na sali kinowej z oczywistych kwestii, jak i do starszej części widowni, przykładowo rodziców czy ludzi zwyczajnie ciekawych, jak ja. 

Głównym motywem była nieśmiałość tytułowej bohaterki, która po śmierci matki i ponownym ożenku ojca, a następnie śmierci i jego, zostaje przez swoją macochę zdegradowana do roli zwykłej służącej. Po poznaniu na balu księcia i słynnej ucieczce ze zgubieniem pantofelka w pewnym momencie musi albo przyznać się do tego, że nie jest tak naprawdę księżniczką, jak to Książę myślał, ale zwykłą dziewczyną ze wsi, aktualnie bez pokaźnego kiedyś majątku, albo zwyczajnie uciec i nigdy nie mieć już okazji na spotkanie się z ukochanym Księciem. Podczas gdy większość filmów opartych na opowieści braci Grimm skupia się na sposobie traktowania biednej dziewczyny przez macochę i jej córki oraz ogólnie rozumianej smutnej pozycji Kopciuszka, reżyser zdecydował się odstawić to lekko na bok, na pierwszy plan wyciągając coś, co da się zaaplikować do wielu sytuacji w dzisiejszym świecie – strach przed pokazaniem prawdziwego ja. Scena gdy Ela schodzi po schodach, w pewnym momencie zatrzymując się w niepewności potrafi wzruszyć do łez nawet rodzicielski element widowni. 

Źródło ilustracji: www.kobieta.byc.pl

Poza tym, świat przedstawiony stworzony jest w magicznie baśniowy i kolorowy sposób a aktorzy sprawiają, że całość nabiera naprawdę pięknego i rzeczywistego charakteru. Kopciuszek w reżyserii Kennetha Branagh’a absolutnie zdaje egzamin na dobrą, wartościową rozrywkę i dla dzieci i dla całej rodziny. Nie jest szablonowym, opowiedzianym już sto razy skokiem na pieniądze rodziców, ale filmem poruszającym temat wartości ważnych w dzisiejszym społeczeństwie zarówno i szczególnie pośród młodzieży i dzieci ale także podczas relacji wśród dorosłych.

                                                                                                   Piotr Stelmasiak, 1F


Reżyseria: Kenneth Branagh
Scenariusz: Chris Weitz
Premiera: 13 marca 2015 (Polska), 13 lutego 2015 (świat)
Główne role: Lily James (Kopciuszek), Cate Blanchett (Zła Macocha), Richard Madden (Książę), Helena Bonham Carter (Dobra Wróżka) 


środa, 6 maja 2015

Recenzja filmu „Boyhood”



„Boyhood”


Życie każdego człowieka jest w jakiś sposób podobne. Podobnie wyrażamy emocje, podobnie zachowujemy się w obliczu różnych emocji, doznawania szczęścia i przeżywaniu porażek, mniejszych czy większych. Oglądając stare fotografie i filmy upamiętniające okres naszego dzieciństwa odczuwamy pewnego rodzaju sentyment, nie możemy uwierzyć, że ten czas jest już aż tak daleko za nami, że minął bezpowrotnie, że wszystko jest teraz tak bardzo inne, a za kilka lat jeszcze bardziej się odmieni.


Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Jeśli coś jeszcze może wzbudzić uczucie owego sentymentu jest to bez dwóch zdań film „Boyhood”. Reżyserem filmu został Richard Linklater, reżyser znany z niebanalnych i nagradzanych na festiwalach oraz cieszących się uznaniem obrazów. Tym razem wpadł na inny, oryginalny pomysł…

„To będzie historia o relacjach między dzieckiem i rodzicami na przestrzeni 12 lat - od pierwszej klasy do ukończenia szkoły średniej. Nie potrafię w tej chwili powiedzieć, na ile mój bohater się zmieni, ale jestem przygotowany na każdą możliwość- włącznie z napisaniem scenariusza od nowa.”.* Projekt zapoczątkowany został poprzez niepowtarzalny pomysł nakręcenia filmu, pokazania życia tego samego bohatera przez 12 lat. Był to pomysł niebanalny i nieco szalony. Nie każdego reżysera stać na poświęcenie 12 lat na kręcenie tego samego filmu i nie wszystkich aktorów stać na wcielanie się w tę samą postać w tak długi czas. Ukazanie filmu w tak długiej perspektywie czasu umożliwiło widzom dojrzenie pełnego obrazu opowieści, historii życia pewnej, na pozór zwykłej i szczęśliwej rodziny… 

Zostając rodzicem w bardzo młodym wieku, matka kilkuletniego wówczas Masona i jego starszej o rok siostry, Samanthy zmuszona zostaje przerwać studia. Niestety, jej nieudany związek z ciągle nieobecnym ojcem dzieci oraz niezadowolenie z jakości życia popychają ją do decyzji o przeprowadzce. Wraz z dziećmi przeprowadza się do Houston, gdzie otrzymuje szansę na zdobycie dyplomu. Odnajduje także miłość- zakochuje się z wzajemnością. Wydaje się, że odnalazła szczęście- niestety nie na długo… 

Film, choć mógłby wydawać się smutny i przytłaczający opowiada o rodzinie, która mimo, że nie jest cały czas w tym samym miejscu, razem, gotowa by się wspierać, odnajduje się w świecie pełnym bólu i nienawiści, pełnym problemów, które narastają, stają się większe wraz z dorastaniem dzieci. W opowieści tej dużą rolę odgrywają zdarzenia losowe, zdarzenia, na które człowiek nie ma żadnego wpływu. Ile razy, gdy coś się nie udaje, mamy ochotę „zwinąć się w kłębek” i płakać? Smutek i żal a nawet strach, wszystkie uczucia, których w życiu doznawali członkowie tej rodziny, doprowadziły obydwoje dzieci w miejsce, gdzie znalazły się na końcu filmu- na uniwersytet. Jest to opowieść o niepoddawaniu się przeciwnościom losu, walczeniu o swoje miejsce na świecie i szukaniu swojego przeznaczenia. 

Źródło ilustracji: blogs.indiewire.com

Pierwszą, bardzo dużą zaletą filmu jest pojawiająca się w nim muzyka. Są to nie tylko utwory muzyki poważnej, lecz także popularne w owym roku piosenki, co pokazuje, że nawet muzyka popularna może budować nastrój filmu, jeśli tylko jest zmontowana w odpowiedni sposób. Piosenki oraz melodie stanowiły w jakiś sposób swoiste dopełnienie filmu, sprawiały, że obrazy, które można było dostrzec na ekranie ożywały jeszcze bardziej, stawały się realne i rzeczywiste. Muzyka choć nie była eksponowana w bardzo dużym stopniu, stanowiła bardzo subtelne i delikatne tło historii, była zauważalna, co zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie. 

Aktorzy grający w filmie zostali dobrani bardzo dobrze- każdy z nich odegrał powierzoną sobie, nawet najmniejszą rolę w sposób godny uznania i zasługujący na uwagę publiczności i krytyków filmowych. Dzięki obsadzie złożonej z utalentowanych, lecz nie kontrowersyjnych i wulgarnych aktorów, można było całkowicie poświęcić się podziwianiu całokształtu filmu, nie „gry jednego aktora”. Na uwagę zasługuje jednak występ Patricii Arquette, w roli matki Masona i Samanthy- aktorka znakomicie oddała wszystkie emocje, jakie towarzyszyć mogą samotnej matce, próbującej pogodzić karierę zawodową z wychowaniem dwójki dzieci.

Źródło ilustracji: kulturalnie.blogspot.com

Kolejną kwestią zasługującą na uwagę jest fakt, iż jednym z najbardziej popularnych ostatnimi czasy zabiegów stosowanych w filmach jest dobieranie dwóch, podobnych do siebie aktorów- jednego do zagrania starszej wersji danego bohatera a drugiego, naturalnie młodszego, do oddania młodszej „wersji” danej osoby. Zabieg ten nie został wykorzystany w filmie „Boyhood”. Jako, że czas opowieści wyniósł aż 12 lat, aktorzy, mimo ubiegu lat i starzenia się granych przez siebie ról pozostawali tacy sami. Dzięki temu można było poczuć pewną wieź z oglądaną na ekranie postacią oraz typowymi dla niej przez 12 lat kręcenia filmu zachowaniami- widz może poczuć, że ogląda życie danej osoby, najpierw, u początku filmu małego, bezbronnego dziecka, później zbuntowanego nastolatka, by w końcu ujrzeć wkraczającego w akademickie życie studenta. Zostawiając postać w momencie rozpoczęcia studiów nawet widz filmu, szczególnie osoby posiadające już dorosłe dzieci, odczuwać będzie ogromną sympatię i swego rodzaju sentyment. Młodszego widza natomiast obraz ten zostawi wypełnionego pytaniami o przyszłość- czy tak będę wyglądać, gdy opuszczę dom, by wreszcie zaznać swojego, niezależnego życia? Czy warto tak bardzo czekać na ten moment wolności, czy może należy się go bać, bo wszystko nagle staje się tak bardzo poważne i odległe od życia, które dotychczas znaliśmy? 


Źródło ilustracji: whysoblue.com

Bardzo pozytywnie oceniam także fabułę filmu- można by powiedzieć, że to zwykły film o życiu i że nie ma tu za bardzo na co patrzeć ani czego oglądać- nic bardziej mylnego.Każdy w życiu zmaga się z jakimiś problemami, niektóre są duże, inne małe. Nie wszyscy jednak potrafimy zachować to, co mimo wszystko widzimy oglądając film „Boyhood”- optymizm. Główny bohater filmu, Mason zmaga się z najróżniejszymi problemami- od tychw szkole zaczynając, na problemach prywatnych kończąc. Chce jednak przede wszystkim odnaleźć w życiu jakiś sens, robić w nim to, co kocha. Od dzieciństwa obserwował błędy które popełniła w życiu jego mama- i zdecydował, że zrobi wszystko by ich nie powtórzyć. 

Jeśli można coś wynieść z błędów swoich najbliższych, z błędów przyjaciół i członków rodziny, to tylko lekcję. Błędy te są bowiem po coś. Są po to, by czerpać z nich naukę i by z całego serca starać się ich nie powtarzać. Film porusza wszystko, wszystkie problemu, jakich w życiu doświadcza człowiek: z jednej strony na ekranie widać Masona i Samanthę, dwoje nastolatków starających się za wszelką cenę zbuntować, okazać swoją niezależność i pokazać, że chcą czymś się wyróżnić, być kolorowym kawałkiem czarno-białego społeczeństwa, z drugiej natomiast widzimy ich mamę- coraz starszą kobietę starającą się za wszelką cenę połączyć koniec z końcem, martwiącą się o przyszłość swoich dzieci i swoją, próbującą odpowiedzieć sobie na pytanie „czy jestem szczęśliwa?”. Ojciec Masona i Samanthy jest nieobliczalny, stara się być dobrym ojcem dla swoich pociech, jednak nie chce się ustatkować, stale zajmować się dziećmi. Film porusza również temat pierwszej miłości i stara się odpowiedzieć na pytanie czy ludzie o dwóch, na pozór kompletnie różnych charakterach mogą być razem i obdarzać się uczuciem prawdziwej miłości? Na ekranie widzimy także rozterki młodych bohaterów związane z wyborem collegu, pójściem na studia, strachem przed przyszłością, przed tym, co nieuniknione. 

Źródło ilustracji: topsycrett.blogspot.com

Na uwagę zasługuje również kwestia bardzo dobrze napisanych dialogów do filmu. Jak przyznaje sam reżyser filmu, wiele z nich opartych było na improwizacji aktorów- w ten sposób dało się uzyskać pewnego rodzaju niepowtarzalność i oryginalność filmu oraz naturalność rozgrywających się na ekranie scen. Na uwagę zasługują słowa wypowiadane przez Patricię Arquette, odgrywającej rolę mamy Masona, podczas gdy widzi swojego syna gotowego do wyjazdu do Collegu, gotowego rozpocząć własne życie. Kobieta, płacząc wypowiada wówczas słowa: „myślałam, że w życiu czeka mnie więcej” wspominając wszystko czego dotychczas doświadczyła. Nakłania to oglądającego film do przemyślenia, czy nie żałuje niczego, co mógł lecz czego zdecydował się nie zrobić? Czy zrobił w życiu wszystko, by być szczęśliwym? Nie można bowiem czekać na to, aż życie uczyni nas szczęśliwymi. Na szczęście trzeba sobie zapracować. 

Film zostawił mnie pod ogromnym wrażeniem możliwości dzisiejszej kinematografii, wprawił w nieco filozoficzny nastrój, lecz przede wszystkim- wzruszył. Jest to bowiem piękna historia którą każdy- niezależnie od wieku czy gustu lub upodobań filmowych- powinien obejrzeć. Gdybym miała ocenić film w mojej indywidualnej skali od 1 do 10, bez wahania otrzymałby on ode mnie najwyższą notę.


                                                                                        Natalia Krajewska klasa, 1D 



* Cytat pochodzi z książki „Boyhood” dołączonej do filmu