Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Luhrmann. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Luhrmann. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 27 lipca 2017

Para kochanków, w szaleństwie zanurzonych – recenzja "Romeo + Julia"


Historia Romea i Julii to tragedia spisana przez Williama Szekspira i tym razem wyreżyserowana przez Baza Luhrmanna. Jednak
to nie jest dramat, czy też ekranizacja. Więc czym jest? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Wielu powiedziałoby, że jest to adaptacja, z czym się zgadzam. Przyjrzyjmy się bliżej temu filmowi.


Źródło ilustracji: www.film.onet.pl
Baz Luhramnn wybrał adaptację co pozwoliło mu na wprowadzenie zmian i modyfikację faktów takich jak czas akcji i miejsce akcji.
Ta rozgrywa się w Werona Beach, czyli na wybrzeżu Florydy, choć można by przypuszczać, że jest to włoska Werona. Czas akcji został przesunięty w XXI w,. na co wskazują samochody czy stroje bohaterów. Kostiumy w tym filmie zostały wykonane świetnie
i nie mam im nic do zarzucenia. Ciekawą sprawą było zamienienie szpad na pistolet,y co unowocześniło akcję, a pojedynki wyglądają
jak żywcem wyjęte z westernów, co na pewno zadowoli widzów. Aktorzy również grają i zachowują się jak w dzisiejszym świecie,
co potwierdza współczesność czasu akcji. Jednocześnie aktorzy grają bardzo emocjonalnie, scenariusz i dialogi są bardzo przery-
sowane, a niektóre sekwencje są nakręcone na granicy kiczu. 


Źródło ilustracji: www.film.onet.pl
W mojej opinii jest to bardzo przemyślany i zamierzony efekt przez który jeszcze bardziej możemy wczuć się w pokręcony i szalony klimat filmu, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego z jakim pietyzmem przełożono Szekspira na ekran kinowy. Niektórzy mogą być
takim obrotem spraw zniesmaczeni, lecz w produkcji zdecydowanie można wyczuć jakoby niewidzialną rękę samego angielskiego dramatopisarza. 


Źródło ilustracji: www.film.onet.pl
Leonardo DiCaprio w roli Romea przypadł mi do gustu podobnie jak pozostali aktorzy. Jednak kompletnie zdziwiło mnie zachowanie Merkucja, które zważając na przesłanie tej postaci wypadło śmiesznie. Merkucjo to bohater zabawny, ale tylko w połowie wierny dramatowi. Nie bardzo rozumiem dlaczego mąż Juli płacze nad jego ciałem, gdy ten wyśmiewał go i upokarzał tańcząc w kobiecym stroju. To jeden z tych mocno przesadzonych i niedopracowanych wątków, które często pojawiają się w filmie. Wygląda to tak jakby reżyser kilka razy stracił kontrolę nad szaleństwem panującym w jego dziele. Natomiast Luhrmann postarał się w kwestii scen miłosnych. Najbardziej znana scena balkonowa, która jest wzbogacona cytatami z oryginału, jest jedną z lepszych scen w filmie.

Źródło ilustracji: www.film.onet.pl
Obraz, choć niepowtarzalny, chwilami zabawny, wzruszający i nie odstępujący wprawdzie od dramatu, stał się filmem sensacyjnym opisującym dzieje Romea i Julii na tle sporu rodów Kapuletich i Montekich. Film zdecydowanie nie powinien zastąpić lektury dramatu Szekspira, może być tylko traktowany jako pewna interpretacja sztuki. Bardzo szalona i nowatorska,a przy tym piekielnie pocią-
gająca. Osobiście radzę zapoznać się z oryginałem Wiliama Szekspira, a dopiero potem sięgnąć po tę produkcję.


Mateusz Drewniak, 1A

środa, 12 czerwca 2013

Wielki [?] Gatsby - recenzja z filmu



Wielki [?] Gatsby


Film „Wielki Gatsby” otworzył tegoroczny festiwal w Cannes. Od tego czasu zbiera skrajne recenzje. Jedni go odrzucają i mocno krytykują, inni są zachwyceni i oczarowani. Czy „Wielki Gatsby” rzeczywiście jest wielki?

 Adaptacja powieści Francisa Scotta Fitzgeralda, która jest jednym z największych dzieł XX-wiecznej literatury amerykańskiej. Narratorem jest Nick Carraway (Tobey Maguire, kojarzony najczęściej ze swoją tytułową rolą w „Spidermanie”), który opisuje całą historię w ramach terapii antydepresyjnej. Cofa się on, do lat swej młodości. Nowy Jork, lata 20. ubiegłego wieku, czasy jazzu oraz prohibicji. Nick, po nieudanej próbie zostania pisarzem, przyjeżdża do miasta, by spróbować swych sił i szczęścia na Wall Street. Wynajmuje skromny domek na Long Island, niedaleko willi swej kuzynki Daisy (Carrey Muligan) i jej męża Toma Buchnana (Joel Edgerton). U nich spotyka golfistkę Jordan (Elisabeth Debicki), która opowiada mu o niezwykle tajemniczym milionerze Jay’u Gatsbym (Leonardo DiCaprio). Kiedy niedługo potem Nick otrzymuje zaproszenie na jedną z uczt u bogacza, na którą przybywa cała „śmietanka” Nowego Jorku, jego życie nie będzie już takie samo jak przedtem. Okazuje się, że Jay i Daisy przed laty byli kochankami, a bezgraniczna miłość Gatsbiego przetrwała lata rozłąki, sprawiając, że chce on odzyskać ukochaną. Od tej pory młody Carraway staje się świadkiem melodramatycznej historii, rozgrywającej się miedzy tym dwojgiem, a jako przyjaciel Jay’a poznaje także jego tajemniczą przeszłość.


źródło ilustracji: filmweb.pl


Reżyser Baz Lurhmann, spod którego ręki wychodziły już takie filmy jak: „Romeo i Julia” z 1996 roku, „Mulin Rouge”, czy „Australia”, podjął się nie lada wyzwania. „The Great Gatsby” zagościł już wcześniej na wielkim ekranie (w 1974 roku). Wtedy wyreżyserował go Jack Clayton i ta adaptacja powieści Fitzgeralda uznana była i jest za bardzo dobrą. Luhrmann natomiast postanowił nieco „uaktualnić” tą historię, a jest wprawiony w tego typu zabiegach. Wcześniej pokazał to w „Romeo i Julii”, kiedy dramat Szekspira przeniósł w czasy współczesne, z samochodami, wieżowcami i gangsterami w tle, co początkowo szokowało odbiorców, ale później bardzo się im spodobało. Natomiast „Wielki Gatsby”, moim zdaniem, wydaje się być nieudaną próbą „uwspółcześnienia” tekstu literackiego.

W tle nieco nudnej historii, mamy garstkę motywów oddających klimat lat 20. i 30. Takich jak stroje, elementy scenografii i 3 minuty utworu na trąbce. Więcej nie słychać jazzowej muzyki, którą oddychały lata 20. W zamian za to mamy aranżacje utworów Jay’a Z i Beyoncé, które nijak się mają do XX-wiecznych realiów,  garniturów, czy retro samochodów.  Kolejne rozczarowanie to nienajlepsza grafika: niedopracowane rzuty komputerowe na przesycone bogactwem wille i ogrody, które w filmie bardziej przypominały makietę, czy disnejowskie produkcje.


źródło ilustracji: filmweb.pl


No i na koniec, to co właściwie najważniejsze: aktorzy. Grają oni poprawnie, jednak nie olśniewająco. To, co pokazali w „Wielkim…” przypomina trochę grę akademicką. Postaciom zabrakło charakteru, emocji i kolorytu. Tobey Maguire, mimo starań nie pokazał oscarowych umiejętności. Nie podołał zadaniu prowadzenia narracji filmu, a opowiedziana przez niego historia nie była intrygująca. Odtwórczyni roli Daisy -  Carrey Muligan, jedna z bardziej obiecujących, współczesnych aktorek, nie poradziła sobie dobrze, a raczej rozczarowała, jest sztuczna, plastikowa. Nie potrafiła do swej postaci tchnąć życia oraz ukazać jej „głębi” i emocji. Całość powinien wynagrodzić Wielki - Leonardo, o którym mówi się , że z filmu na film jest coraz lepszy. To już jego kolejna, po „Romeo i Julii” (gdzie DiCaprio zagrał tytułową rolę męską), współpraca z australijskim reżyserem - Luhrmannem. Trzeba przyznać, że w produkcji „The Great Gatsby” - Leo, w porównaniu z adaptacją szekspirowskiego dramatu, czy „Titanikiem”,  jest rzeczywiście bardziej świadomy i dojrzały aktorsko. Ale niestety nie szokuje i nie zachwyca.

Nie mogę powiedzieć, że „Wielki Gatsby” Luhrmanna to film całkowicie beznadziejny i bezwartościowy.  Urzekający w filmie jest wystrój wnętrz, dopracowany w każdym calu; tutaj ogromny ukłon w kierunku projektantów. Kolejny punkt, który przykuwa uwagę, to świetnie kostiumy, wspaniale dobrane, pełne finezji, wdzięku, doskonale nawiązujące do mody z lat 20., czy 30. Cały obraz „Wielkiego Gatsbiego” jest pełen kiczu, przepychu, szalonych przyjęć, morza alkoholu, willi z basenami. Część osób uznaje to za zamierzony zabieg reżysera, który w ten sposób chciał skrytykować konsumpcyjny styl życia i uświadomić nam, że życie płynie, wszystko przemija, a tak jak wtedy w XX wieku, tak i teraz człowieka, nawet bogatego, dopada samotność.



źródło ilustracji: filmweb.pl


Baz Luhrmann z „…Gatsbiego” bez wątpienia zrobił show. Jeśli to, w połączeniu z historią miłosną i „cukierkowością” widzowi wystarcza - będzie bardzo zadowolony, jeśli nie, z kina wyjdzie nieco zawiedziony. Uważam, że ten film warto zobaczyć, aby mieć swoje zdanie i skonfrontować własny odbiór z recenzjami krytyków, czy bloggerów. Choć ostrzegam, że nie jest to raczej produkcja, która nie pozwoli Wam spać po nocach.

                                                                                                  Wiktoria Michalak, 1a