czwartek, 11 czerwca 2015

Chcę dostać Oscara i już!



Chcę dostać Oscara i już!


Każdy z nas chce być doceniany, chce piąć się na szczyt, często nie zważając na przeciwności. Chcemy być lepsi, ba - najlepsi! 

Chcemy sięgnąć gwiazd, choć nie ukrywajmy, że były już przykłady w historii człowieka, w których budowa konstrukcji aż do niebios nie skończyła się najlepiej… Kto by jednak spoglądał w przeszłość, gdy przed prawdziwym człowiekiem sukcesu już maluje się wizja zwycięskiego jutra. Ten ledwo widoczny, aczkolwiek istniejący w dalekiej odległości horyzont ma zapewne przed sobą wielu artystów decydujących się na wzięcie udziału w filmowym przedsięwzięciu. Nie bacząc na to, czy jest się reżyserem, aktorem czy muzykiem, w głębi każdej ludzkiej duszy znajduję się na dnie nutka próżności (Drogi czytelniku! Nie próbuj zaprzeczać, bo Matka Teresa była tylko jedna), która staję się olejem napędowym silnika sławy. I tak jak fanatycy samochodów mają swoje Porsche, a wielbicielki torebek śnią o małej, czarnej Chanelce, tak i ludzie filmu spędzają godziny na rozmyślaniu: jakby tu zdobyć Oscara??? 


Hmmm… przekupić?- może, może, ale co jeśli gazety się dowiedzą, 
opiszą mnie i… będę skończony/a! Wykluczone! To może rozpłaczę 
się i powiem jak bardzo, bardzo mi zależy, to mi dadzą z litości?! 
Nie, przecież nie mogę się tak poniżyć… 
W takim razie co zrobić, aby zdobyć tą piekielną statuetkę?



Źródło fotografii: rotundamedia.com.au
Zasięgnąwszy informacji u niezastąpionego wujka Google, usłyszałam następującą odpowiedź. Teraz proszę o skupienie wszystkich, którzy po cichu albo i całkiem głośno dumają o aktorskim Oscarze. Jest wiele, dróg, co prawda zawiłych, ale i zróżnicowanych, dlatego już na samym początku pragnę dodać otuchy tym, którzy jeszcze przed chwilą wycierali koronkową chusteczką spływające po policzkach łzy. Teraz jedynie głęboki oddech i… czas ukazać światu odwiecznie skrywany sekret, a właściwie sekrety. Wyjawię Wam trzy, ale wiedzcie, że nie są one jedyne (Holokaust wraz ze swoją drastycznością jeszcze nigdy nie zwiódł, ale dziś czas na inne perełki): 

1. Zmień się! 

Jest to metoda, która polega na zdecydowanej metamorfozie. Wytyczna jest tylko jedna, poświęć się dla roli i spraw, by ludzie otworzyli usta ze zdziwienia. W ramach tego sposób masz spore pole do popisu:

- schudnij
- przytyj
- zbrzydnij

Czy wspominałam już jakie to proste? Tylko spójrz i uwierz, że Ty też jesteś w stanie wziąć się za siebie i… zbrzydnąć?! Tak, chcesz Oscara to cierp! Przecież szacunek społeczeństwa, przychylność krytyków i zdjęcie ze złotym cackiem w ręce musi mieć swoją cenę. Jeśli jednak mimo usilnych prób, nadal masz świetną sylwetkę, a twoja skóra nie ma zamiaru stracić blasku. Próbuj z następną techniką. 

Matthew Mcconaughey. Źródło fotografii: http://www.flesik.pl

2. Wciel się w autentyczną postać! 

Wystarczy się rozejrzeć, a wokół już same potencjalne kreacje. Nie czekaj, aż ktoś życzliwie napisze Ci rolę, sam się za to zabierz, a tutaj to naprawdę łatwizna. Scenariusz już masz, wystarczy go spisać, a być może już niedługo dołączysz do grona gwiazd, które zdobyły statuetkę za historyczne role? Meryl Streep, Colin Firth, Eddie Redmayne, a właściwie  Margaret Thatcher, król Jerzy VI i Stephen Hawking. Świat jest pełen inspiracji, tylko zacznij je dostrzegać albo wracasz do punktu wyjścia (gorliwy lament z haftowaną chusteczką). 

Meryl Streep. Źródło fotografii: www.telegraph.co.uk

3. Chwyć ludzi za serce! 

Pokazując swój talent, podczas wcielania się w postać chorą, zmagającą się nie tylko ze schorzeniem, ale także ludźmi, a czasem i całym światem. Walcz jako bohater, by jak najbardziej oswoić się ze śmiercią i iść jej na spotkanie z odwagą. Podążaj za wielkimi: Tomem Hanksem ("Filadelfia") czy Julianne Moore ("Still Alice"). Nie bój się otworzyć, bo świat czeka na Ciebie. Także ta złota statuetka, może już niedługo zacząć mienić się w Twoich dłoniach, choć akurat w tej technice traci ona jakoś swoje magiczne właściwości i ustępuje szacunkowi do człowieka jako organizmu żywego, który kocha, cierpi i umiera. Tutaj możesz zdobyć coś znacznie cenniejszego, wystarczy, że swoje ogromne skrzydła skupisz pod bawełnianym płaszczem i pozwolisz im grać pierwsze skrzypce przy innej okazji, koncentrując uwagę na postaci, a nie jej samym sobie. Po prostu usuń się na drugi plan…

Tom Hanks. Źródło fotografii: www.movieforums.com

Dobra, dobra wiem (doskonale pamiętam o tej próżności) zrobiło się już sentymentalnie i prawdziwie, a przecież tekst nie ma być kryterium słuszności, tylko proszkiem do pieczenia, który po zmieszaniu z ciastem, pobudza je do wzrostu! Dlatego jeśli jeszcze nie zacząłeś obżerać się chipsami w rozciągliwych dresach, czytać biografii osobistości albo przygotowywać się do komediowej roli śledząc poczynania polityków (czyż nie byliby świetnym materiałem na oscarową komedię?), to chociaż prześledź swoją historię chorób u lekarza rodzinnego. Jeśli nadal nie czujesz się przekonany, to ponownie wróć do punktu wyjścia i zastanów się czy ten żarliwy lament, nie jest jednak Twoim przeznaczeniem? Ewentualnie istnieje jeszcze jedna najbardziej utajona opcja. W grzecznej i posłusznej modlitwie zapytaj Pana Boga czy nie mógł by Cię na chwilę zrobić Meryl Streep albo Tomem Hanksem, chyba masz największe szansę na zgarnięcie nagrody, choć z drugiej strony siła determinacji jest nieodkryta, szczególnie jak się chce dostać Oscara…


                                                                                             Ewa Orzechowska, 1D



Bibliografia:



wtorek, 9 czerwca 2015

Recenzja filmu "Chłopiec w pasiastej piżamie"




"Chłopiec w pasiastej piżamie"


„Miarą dzieciństwa są dźwięki, zapachy i widoki, dopóki nie nadejdzie mroczna epoka rozsądku.” 
                                                                                                                                John Boyne


Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Dzieci widzą świat po swojemu. Nie gonią za pieniędzmi, awansem czy świętym spokojem. Nie zarzucają losowi niesprawiedliwości czy braku materialnej równości. Przyjmują wszystko takie jakim jest, ciesząc się każdą chwilą, a nie jak dorośli zrzędząc, że mogłoby być lepiej. Są odkrywcami, którzy każdego dnia z wielką pasją wyruszają po nową porcję przygód, stając się nauczycielami dla samych siebie. Wbrew pozorom doskonale wiedzą, co w życiu jest wartością nadrzędną. Priorytetem okazuje się nie być zasobność portfela lub społeczne poważanie, ale miłość rodziców czy… prawdziwa PRZYJAŹŃ. Tymczasem prawdziwa przyjaźń, jak w przypadku Bruna i Szmula, potrafi przezwyciężyć wszystko, począwszy od kolczastego ogrodzenia, a skończywszy na śmierci.

Zacznijmy jednak od początku… 

Jak to w życiu bywa, tak i filmie Marka Hermana mamy zderzenie dwóch światów: panów i sług. Urodzonych „lepiej i gorzej”. Przetrwałych i zgładzonych. Dziecięca beztroska i ciekawość nie dostrzega jednak podziału i różnic; ceni za to jaki jest człowiek, a nie jako kto się urodził. Ośmioletni Bruno ma prawie wszystko: nazwisko, dobre pochodzenie, zamożnych rodziców, ojca oficera i normalne, bezstresowe życie, które szczególnie w czasie wojny było rzeczą bezcenną. Są koledzy, szkoła i dobra zabawa. Niestety, los zsyła zmiany, przez duże Z. Oficer SS, ojciec chłopca „awansuje” i cała rodzina złożona z rodziców i dwójki dzieci jest zmuszona do opuszczenia Berlina oraz wyjazdu za miasto. Wszystkie dotychczasowe relacje ośmiolatka kończą się, a jedynym dziecięcym kompanem do rozmów zostaje starsza siostra Gretel. Podążając jednak za głodem wiedzy i wrodzoną, ludzką przekornością Bruno postanawia skosztować zakazany owoc, w tym przypadku przekroczyć próg wzbronionej poznawania okolicy. Niespodziewanie spotyka tam Szmula, siedzącego za płotem i staje się „ofiarą” dziecięcej niewiedzy oraz matactwa swojego ojca. Żyd, więzień w oczach nazistów NIKT, dla Bruna staje się KIMŚ. Chłopców mimo, iż są z dwóch różnych światów (fakt w dorosłym, dystyngowanym umyśle nie do pojęcia) połączyła przyjaźń, związana z dobrą zabawą, troską czy poświęceniem. Jest to relacja najwyższej wagi, z której obie strony czerpią siłę na każdy dzień i w miarę możliwości- radość, która szczególnie po stronie Szmula w sytuacji, w której się znalazł jest zjawiskiem niezwykle pożądanym i na wagę złota. 

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl
Cały film od strony merytorycznej oparty na skomplikowanej, choć prawdę mówiąc najprostszej zależności płynącej prosto z serca, z punktu widzenia aktorskiego skupia w sobie wielu wybitnych ludzi. Dla jednych tak jak dla Asy Butterfielda, odtwórcy roli Bruna, staje się trampoliną do wielkiego sukcesu. Po występie w „Chłopcu w pasiastej piżamie”, w jego karierze nadchodzi czas na familijną „Nianie i wielkie bum” czy nagrodzony Oscarami „Hugo i jego wynalazek”. Dla filmowych rodziców Very Farmig i Davida Thewlisa to tylko kolejny przystanek podczas pełnej filmowych przygód trasy. Jest także Jack Scanlon - Szmul, który po spektakularnym sukcesie, a także bardzo wysokich ocenach gry aktorskiej przycumował swoją łódź w porcie. Od czasu premiery filmu, która odbyła się 28 sierpnia 2008 roku, wystąpił jedynie w brytyjskim serialu, nie dając fanom swojego talentu zbyt wielu szans do podziwiania go. Miejmy nadzieję, że nie jest to jednak ostatnie słowo, bo patrząc przez pryzmat „Chłopca w pasiastej piżamie” nazwisko Jack Scanlon nie powinno zginąć w tłumie, lecz błyszczeć niczym gwiazda na niebie. 


Film obfitował w poważne debiuty, nie tylko dwójki młodych aktorów, lecz także reżysera i scenarzysty w jednym - Marka Hermana. Nie był to oczywiście jego początek, gdyż jest on autorem wielu filmów pochodzących nawet z 1987 roku. Z pewnością był to jednak pierwszy, który dał możliwość zaznajomić się z twórczością Brytyjczyka szerszej publiczności i wynieść go na wyżyny. Za muzykę do dramatu odpowiedzialny był wielki człowiek w tej dziedzinie-James Horner. Swój ogromny talent ujawnił już, mi.in. w „Titanicu”, za który został uhonorowany Oscarem, ale także w „Troi”, „Pięknym umyśle” czy „Avatarze”. Twórcą zdjęć jest Benoît Delhomme, a kreatorem, bez którego nie miałabym o czym dziś pisać - irlandzki pisarz John Boyne, autor książki o tym samym tytule („Chłopiec w pasiastej piżamie”) na podstawie, której powstał film. Wszyscy wymienieni wyżej ludzie, ale także postacie o których nie wspomniano, skonstruowali dzieło, zawierające drobinkę od każdego z nich, dzięki czemu staje się unikatowe i jedyne w swoim rodzaju. 

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl
Wybitności nadaje także przesłanie jakie płynie, że są w życiu rzeczy, których nie można się uchronić, a wręcz przeciwnie nasze działania mogą się obrócić przeciwko nam i zazwyczaj jest już za późno, aby zapobiec tragedii, które dotkliwie odciska ślad na naszym dalszym życiu. Nie brakuje w filmie scen brutalnie ukazujących rzeczywistości wojny, okrucieństwo w stosunku do ludzi w obozach zagłady, wyzysku czy jakiegokolwiek braku szacunku. Pokazane jest oblicze kłamstwa i jego bezlitosne skutki. 

Film być może nie otrzyma tytułu najlepszego dzieła stulecia. Niemniej jednak zasługuję na poświęcenie swoich cennych 90 minut, jako ludzie świadomi wojny, śmierci oraz okrucieństwa panującego na świecie nie możemy się obawiać tego obrazu. Powinno stać się to etycznym obowiązkiem. Historia atakuje niewinność w najczystszej postaci - dzieci. Gdy kończy się zabawa, poznawanie świata, ciekawość, zaczyna się nieświadome i przedwczesne kroczenie ku dorosłości. 

Ginie uśmiech, radość, ale pozostaje rzecz najcenniejsza w życiu - PRZYJACIEL. To on sprawia, że nigdy nie jesteśmy sami, nawet w obliczu śmierci. 


„Miarą dzieciństwa są dźwięki, zapachy i widoki, dopóki nie nadejdzie mroczna epoka rozsądku.”


                                                                                                Ewa Orzechowska, 1D




Bibliiografia:

sobota, 6 czerwca 2015

Kolejnych słów kilka o fotografii - tym razem MODA


Moda, fotografia i film


Kadrowanie, kompozycja, wybór ujęcia - te i wiele innych wyrażeń łączy zarówno świat filmu, jak i fotografii. Zwłaszcza wtedy, gdy za obiektywem aparatu lub kamery stoją ludzie świadomi plastycznie z konkretną wizją artystyczną.

Gdy myślę o filmie i jego związkach z fotografią mody od razu do głowy przychodzi mi dzieło wybitnego włoskiego reżysera Michelangelo Antonioniego -"Powiększenie". Film został nakręcony w 1966 roku i jest obrazem psychologicznym z wątkiem kryminalnym. Ale nie o fabułę tu chodzi, a o wyjątkowo dobrany wybór kadrów, wysmakowane obrazy, którymi częstuje nas włoski twórca.


      

Źródła ilustracji: www.kinofilka.blogspot.com oraz intokino.com


Wysmakowane lata 60., kolorowa atmosfera Londynu i wyszukane kadry filmowe, które przeszły do kanonu - oto cechy "Powiększenia". Przyjrzyjcie się tym obrazom - są fantastyczne:

Źródło ilustracji: bad-taste.pl

Źródło ilustracji: www.theguardian.com

Osoby bardziej zainteresowane tematem odsyłam do artykułu Igi Budizkowskiej "Moda w filmach Antonioniego": http://www.elle.pl/moda/artykul/moda-w-filmach-antonioniego


Źródło ilustracji: www.allocine.fr


Tyle moich słów tytułem wstępu do kolejnego artykułu Natalii Koszałki, która tym razem zaproponowała nam mały przegląd po najważniejszych jej zdaniem fotografach mody.

 Serdecznie zapraszam do lektury!




Jednym z najsłynniejszym fotografów mody jest Mario Testino. Urodził się w 1954 roku w Limie. Co ciekawe w młodości nie wiązał swojej przyszłości z fotografią, chciał zostać księdzem, a studiował ekonomię. Następnie postanowił wyjechać do Londynu, aby studiować fotografię. Jako ciekawostkę dodam, że pomalował tam sobie włosy na różowo, co pomogło początkującemu artyście w „wybiciu się”. Jego kariera nabrała tempa, kiedy został wybrany, aby sfotografować Księżną Dianę dla modowego magazynu Vanity Fair. 

Źródło fotografii: marks.whackdesign.com

Od tamtego czasu robił zdjęcia do kampanii najważniejszych domów mody, takich jak: Gucci, Burberry czy Versace, jego fotografie znalazły się wiele razy na okładkach prestiżowych magazynach, np. Vogue i V, a modelkami były dla niego takie sławy jak Kate Moss (Testino uważa ją za najlepszą modelkę świata) i Madonna. Wiele razy miał także okazję fotografować brytyjską rodziną królewską, np. podczas zaręczyn Catherine Middleton i księcia Williama. 

Źródło fotografii: peterjansen.com


Annie Leibovitz, urodzona w 1949 roku w USA, także nie od zawsze była pewna tego, co chce robić w przyszłości, m.in. przez kilka miesięcy zajmowała się pracami archeologicznymi w świątyni króla Salomona. Kiedy po kilku latach przygód wróciła do Stanów Zjednoczonych w 1970 roku, wysłała swoje portfolio do magazynu The Rolling Stone i od razu dostała pozycję głównego fotografa. W 1983 zaczęła pracować dla Vanity Fair jako niezależny fotograf, a w 1998 także dla Vogua. Wśród fotografowanych przez nią osób znalazły się takie osobistości jak John Lennon i Yoko Ono, Demi Moore, Michael Jackson i Meryl Streep. 

Źródło fotografii: balletthebestphotographs.wodrpress.com

Jednym z jej najsłynniejszych prac jest zdjęcie Johna Lennona oraz Yoko Ono, które wykonała tuż przed zabójstwem muzyka. Wykonana przez nią kampania dla firmy Gap także okazała się wielkim sukcesem. 

Źródło fotografii: listen.com


Natomiast Ellen von Unwerth była pewna branży, w której chce się spełniać. Urodziła się w 1954 roku, we Frankfurcie. Przez pierwsze dziesięć lat swojej pracy, zajmowała się modelingiem, natomiast później role się odwróciły-to właśnie ona stanęła za obiektywem. Pierwszy sukces, który zaważył na rozwinięciu się jej kariery odniosła fotografując piękną Claudię Schiffer. 

Źródło fotografii: blog.mohito.pl

Głównie zajmuje się tworzeniem kampanii, reklamowych oraz editoriali. Jej prace były publikowane we wszystkich najważniejszych magazynach modowych, m.in. Vogue, Vanity Fair i I-D, nakręciła także kilka filmów krótkometrażowych dla projektantów mody oraz teledysków.
Źródło fotografii: www.pinterest.com


                                                                                                   Natalia Koszałka, 1B




piątek, 5 czerwca 2015

Recenzja filmu "Piękny umysł"



"Piękny umysł"



Wiele osób w swoim życiu odczuwa pragnienie osiągnięcia czegoś niezwykłego. Czegoś, co sprawi, że ich nazwisko rozpoznawalne będzie na całym świecie. Czegoś, co zapewni im szacunek i dobrą opinię społeczeństwa. Marzenia te ziszczają się jednak tylko niewielkiej garstce ludzi, ludzi utalentowanych i zdeterminowanych, by osiągnąć sukces, poświęcających dużą ilość czasu na poszukiwanie sposobu, który pozwoli im na zabłyśnięcie, wyróżnienie się w jakiejś dziedzinie. 


Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Takim właśnie człowiekiem był Amerykanin, matematyk i ekonomista John Nash, osoba której poświęcony został zainspirowany wydarzeniami z jego życia film biograficzny wyreżyserowany przez Rona Howarda. Film oparty został na książce Sylvii Nasar „Piękny umysł”, będącej biografią matematyka. Nash od początku swojej kariery na uniwersytecie Princeton wierzył, że dzięki ciężkiej pracy i wielogodzinnym, prowadzonym samodzielnie i konsekwentnie badaniom uda mu się osiągnąć upragniony sukces i wyprzedzić swoich kolegów w pogoni, swego rodzaju wyścigu o stypendium naukowe upoważniające do wstępu na prestiżową bostońską uczelnię- MIT. Młody matematyk szukając rozwiązania myśli, teorii jaka od niedawna kształtującej się w jego głowie, całkowicie zatraca się w poszukiwaniach, zatracając niemal kontakt ze światem, zagłębiając się w najgłębsze zakątki swojego umysłu. Wszystko po to, by wpaść na oryginalny pomysł, który niechybnie otworzyłby przed nim drzwi do kariery naukowej, o której śni się niejednemu młodemu człowiekowi. Owe samotne badania zaowocowały odkryciem „teorii równowagi Nasha”, podważającej uznawane wtedy za poprawne przez blisko 150 lat założenia Adama Smitha. Matematyk, dzięki swojemu osiągnięciu, otrzymuje więc upragnione miejsce na MIT, gdzie nieco później, wraz z dwoma kolegami rozpoczyna pracę. 

We współczesnym świecie popularne jest przekonanie, iż osoba zdolna, bardzo wybitna, posiadająca pewnego rodzaju dar do dostrzegania w jakiejś dziedzinie rzeczy, na które inni nie zwracają uwagi, często płaci za ten dar dużą cenę - jest w życiu samotna, nieszczęśliwa, bywa odizolowana od społeczeństwa. Niestety stereotyp ten po części sprawdza się w przypadku głównego bohatera „Pięknego umysłu”. Już na uniwersytecie John Nash staje się ofiarą schizofrenii. 


Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Dziś wiele osób słysząc termin „choroba psychiczna” odczuwa przede wszystkim strach. Zapewne można wytłumaczyć to wszelakimi informacjami pojawiającymi się w Internecie, telewizji, radiu. Akcja wielu filmów grozy i horrorów rozgrywa się przecież w szpitalach psychiatrycznych, głośno mówi się o przestępstwach popełnianych przez osoby niepełnosprawne umysłowo. Słowo „schizofrenia” definiuje „zaburzenie postrzegania samego siebie i otaczającego nas świata”.* Co istotnie stało się w przypadku Nasha. Matematyk obsesyjnie zagłębiony w naukową rzeczywistość, traci niemal zupełnie kontakt ze światem, doświadcza halucynacji i urojeń. W trudnej walce z chorobą pomaga mu jego żona - studentka fizyki uniwersytetu MIT, na którym młodzi się poznali. Film „Piękny umysł” nie budzi natomiast powszechnie kojarzonej z rozwojem choroby psychicznej grozy, lecz pozwala na lepsze i bardziej dogłębne zrozumienie przyczyn powstawania schizofrenii.

Pierwszą rzeczą jaka zwraca uwagę oglądającego film są doskonale dobrane kostiumy i godna wyróżnienia charakteryzacja aktorów. Pierwszą scena filmu rozgrywa się bowiem na uniwersytecie Princeton w roku 1947, film kończy natomiast przepiękna i wzruszająca scena na uniwersytecie MIT w latach dziewięćdziesiątych. Dzięki doskonałej pracy kostiumografów i makijażystów film porywa widza w świat XX wieku.

Źródło ilustracji: www.film.org.pl

Za godną uwagi należy również uznać grę aktorów - w szczególności Russela Crowe wcielającego się w główną postać skomplikowanego i pełnego wewnętrznych sprzeczności schizofrenika walczącego z nawrotami choroby i uczącego się żyć nie dostrzegając urojeń i halucynacji jakie podsuwa mu umysł oraz wyróżnioną za odtworzenie postaci Alicji Nash Oscarem i Złotym Globem w kategorii „najlepsza aktorka” Jennifer Connelly. Kobieta wciela się w „Pięknym Umyśle” we, wbrew pozorom bardzo skomplikowaną postać - osobę, która przysięgła do końca życia kochać człowieka obarczonego, jak się potem okazało, bardzo ciężką chorobą. Kobieta staje się bezradna wobec urojeń, halucynacji i fałszywych przekonaniach co do rzeczywistego stanu rzeczy męża prowadzących do licznych napadów lęku lub agresji matematyka. Kiedy, po powrocie ze szpitala psychiatrycznego, do którego został wysłany z powodu podjętej przez własną żonę inicjatywy, zmuszony do łykania licznych tabletek, które, jak określa je cierpiący na schizofrenię, nie pozwalają mu pracować, Nash traci chęć do życia i decyduje się na ich odstawienie, co prowadzi do nawrotów halucynacji i urojeń, jego żona zmuszona jest utrzymywać rodzinę i być oparciem dla swojego męża, który bardzo jej potrzebuje. Odgrywanie tej nowej roli w strukturze swojej rodziny zdecydowanie nie jest dla niej zadaniem łatwym. Przecież kobieta wyszła za mąż za zdrowego, zdolnego do pracy mężczyznę, wybitnego matematyka, a nie osobę cierpiącą z powodu schizofrenii. Jennifer Connely doskonale radzi sobie z odegraniem roli osoby obdarzającej schizofrenika miłością, która pomaga mu walczyć ze stale dającą o sobie znać chorobą. Również gra Eda Harrisa, który, wcielając się w swoją postać miał przed sobą nie lada wyzwanie- musiał bowiem wcielić się w wytwór umysłu głównego bohatera zasługuje na wyróżnienie.

Kolejnym bardzo dużym atutem filmu jest muzyka - doskonale oddająca jego klimat i będąca swoistym dopełnieniem kreacji aktorów odgrywających zarówno role główne, jak i te drugoplanowe. Muzyka w wielu scenach filmu buduje również napięcie i wzmaga niepewność widza co sceny, która za kilka sekund rozegra się przed jego oczyma. Na szczególną uwagę zasługuje niepodważalnie piękny i wywołujący całą gamę emocji utwór „Kaleidoscope of Mathematics”. Przemyślanie i dobrze skomponowana muzyka do filmu potęguje wręcz radość płynącą z oglądania tego, co widzimy na ekranie oraz emocje temu towarzyszące.

Źródło ilustracji: www.pinterest.com

Dobrą stroną filmu są także jego dialogi. Za szczególnie wzruszające uważam słowa podziękowania, jakie John Nash skierował do swojej żony po otrzymaniu prestiżowej nagrody Nobla - wyrażały one wielką wdzięczność za cały czas, który kobieta poświęciła na walkę z jego chorobą i na wspieranie go, nawet w najtrudniejszych momentach.

Film podziwiam jednak przede wszystkim za zdolność składających się na niego scen do refleksji - nad walką z chorobami psychicznymi, nad życiem z osobą chorą na schizofrenię, jednak nie tylko. Gdy Johnowi udaje się opanować swoją chorobę na tyle, by móc rozmawiać z ludźmi, nawiązać z nimi pewnego rodzaju kontakt, relację, ogarnia go chęć spędzenia czasu na swoim starym uniwersytecie, w przyjaznym dla niego środowisku. Jednak stres związany ze zmianą otoczenia, z opuszczeniem domu chorego determinuje zwiększoną podatność matematyka na halucynacje i wkrótce, w drodze na uczelnię doświadcza on urojenia. Charakterystyczny jest również sposób chodzenia schizofrenika. To wszystko sprawia, iż idący za nim ścieżką studenci zaczynają naśmiewać się z niego oraz próbują naśladować charakterystyczny sposób poruszania się chorego. John odwraca się wówczas za siebie tylko po to, by usłyszeć salwy śmiechu. Myślę, iż jest to scena, która wielu ludzi skłoni do refleksji. W końcu ile osób dziś wyśmiewa się z ludzi chorych czy ułomnych, wydaje się nie zauważać, iż są to osoby walczące z poważnymi problemami? Współcześnie wiele ludzi zmaga się z chorobami psychicznymi, których we wczesnym stadium rozwoju pozostają niedostrzeżone. Tak było w przypadku Johna Nasha - jego urojenia pojawiły się przecież lata przed zdiagnozowaniem choroby, kiedy odbywał jeszcze naukę na uniwersytecie. Gdyby ktoś zainteresował się, zwrócił uwagę na chorego człowieka, być może nie doszłoby do konieczności umieszczenia Johna w szpitalu psychiatrycznym. Jedno jest pewne - osoby chore psychicznie potrzebują pomocy innych ludzi. John był pod tym względem „szczęściarzem”- miał żonę, kobietę będącą w stanie poświęcić dla niego całe swoje życie, kobietę, którą kochał. Jednak, to, co uderzyło mnie najbardziej oglądając ten film, to myśl ile osób chorych na schizofrenię, żyjących w różnych krajach na całym świecie musi walkę z tą chorobą podejmować samotnie. Walkę, której wynik w takich przypadkach jest często z góry przesądzony… 

Film, pomimo iż może wydawać się obrazem smutnym i dramatycznym opowiada przede wszystkim historię człowieka, który walkę ze schizofrenią wygrał - John Nash obecnie wykłada na uniwersytecie, na który sam niegdyś uczęszczał. Został laureatem nagrody Nobla. Ma rodzinę. Wiedzie życie szczęśliwe u boku osób, które darzą go bezgraniczną miłością. Film, choć nie należy do „łatwych”, jest zatem zdecydowanie wart obejrzenia.


                                                                                                 Natalia Krajewska, 1D



*Definicja pochodzi ze strony 


wtorek, 2 czerwca 2015

Recenzja filmu "9 kompania"


„9 kompania”


Ostatnio obejrzałam film pt. „9 kompania” w reżyserii Fiodora Bondarczuka pochodzący z 2005 roku. Wbrew wszechobecnej medialnej nagonki na Federację Rosyjską i jej towary eksportowe, których składowymi są też dziedzictwa kultury, postanowiłam wgryźć się w jedno z dzieł kinematografii naszych wschodnich sąsiadów.

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Film sam przyciągnął mnie już tytułem – stylistyka jego nawiązuje wręcz do innych adaptacji, na przykład „300”, których prostota ma oddać małość jednostki wobec otaczającego ją świata wojny. Czytając zdawkową zapowiedź filmu w Internecie zaintrygował mnie też okres, w którym dzieło to jest osadzone  – rok 1988. Wtedy bowiem nastąpił początek końca Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Radzieccy żołnierze, zupełnie niezaprawieni w boju, wysłani zostają do jednostki przygotowującej przy granicy z Afganistanem, z którym toczą wojnę. Na szkoleniu pada zdanie, które większości żołnierzy podcięłoby skrzydła: „Przez tyle wieków nikt nigdy nie podbił Afganistanu”. 9 kompania po morderczym treningu, którego celem było zrobienie z chłopców mężczyzn, staje się gotowa, aby ruszyć do walki. Gdy już docierają na miejsce przeznaczenia, dochodzi do nich, że wojna to nie przelewki, a braterstwo broni staje się najwyższą wartością, za którą wszyscy są w stanie oddać życie.

Ekranizacja ta nie ma na celu gloryfikacji „9 roty” ani zamiecenia nieprzyjemnych, wojskowych faktów pod dywan. Brutalny realizm batalistyczny uświadamia widzowi, jak bardzo wojna jest nieobliczalna oraz jak wielkie spustoszenie niesie. Uderzająca jest przede wszystkim dbałość o detale i wyłamanie się ze sztampowego kina akcji. Mundury żołnierskie są starannie dopasowane do rangi, a bronie wiernie odtworzone. Ponadto, film nie jest przeładowany wybuchami, krwią oraz efektami specjalnymi. Na wielki plus natomiast zasługują zapierające dech w piersiach krajobrazy Afganistanu, które ukazane w kolorach ciepłych, z delikatną nutą zieleni przybliżyć mogą ciężar warunków pogodowych, w jakich żołnierzom przyszło walczyć. Słońce, pustynia i zdana na siebie 9 kompania, która do ostatniego żołnierza w opłakanej sytuacji broni wzgórza, które okazuje się koniec końców nic nie warte.

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl
Warto zwrócić uwagę na elementy filmu, które znacznie dodają mu kolorytu oraz oddają właściwą sytuację, w której odnaleźć się muszą bohaterowie. Mowa tu o muzyce, jak i o języku używanym przez aktorów. Dato Evgenidze zdecydowanie ocieplił brutalność wojny, wplatając orientalne motywy do filmowej muzyki, która pojawia się tylko w scenach krajobrazowych. Dodatkowym aspektem, którego pominąć nie można jest odpowiedni język, którym posługują się aktorzy. Wojskowy slang, potoczność języka jak i dialekty żołnierzy pochodzących z różnych Republik Radzieckich jeszcze bardziej przybliżają sytuację, w której przyszło Sowietom walczyć. Ujęcia są niezwykle dynamiczne, ale nie chaotyczne. Można odnieść wrażenie, że wydarzenia na froncie afgańskim obserwuje się jakoby z perspektywy jednego z członków walczącej kompanii, widz staje się mimowolnie częścią oddziału i wraz z nim przechodzi przez wszystkie trudy kampanii.

Oczywiście, nie można zapominać o negatywnych stronach filmu, których jednak dostrzegłam niewiele. Pominięto kontekst historyczny – dlaczego Sowieci toczą wojnę z Afganistanem oraz dlaczego rdzenni mieszkańcy tak nienawidzą najeźdźców. Co więcej, film nafaszerowany jest ideologią „ku pokrzepieniu serc”. Nic w tym dziwnego, jednak widza spoza Rosji i byłych krajów radzieckich doktryna ta bardzo kłuje w oczy.

Źródło ilustracji: the-best-of-films.blog.onet.pl

Dodatkowym plusem rosyjskiej produkcji jest naturalizm, którego nie sposób nie zauważyć. Jak już wspomniałam, oprócz języka wojskowego, krwi  i efektów specjalnych w umiarkowanych ilościach brak mu zachłyśnięcia się patriotyzmem rodem z wielkich amerykańskich wytwórni filmowych. Nikt nie umiera śpiewając „Gimnu Sowietskogo Sojuza” na ustach, nigdzie nie powiewa karmazynowa flaga ze złotym sierpem i młotem – oddaje to prawdę tamtego okresu, bez przesadnej egzaltacji.

Podsumowując, chciałabym wszystkim ten film bardzo polecić. Produkcja ta bardzo mało ma wspólnego z „oklepanym” kinem wojennym. To wspaniała opowieść o oddziale, którego członkowie na froncie stają się braćmi, a więź ich nie pozwala nikomu na stchórzenie i pozostawienia kolegi na polu bitwy. Nie spodziewajmy się tu Sylvestera Stallone’a zabijającego w pojedynkę rzesze nieprzyjaciół. Warto poświęcić ponad 2 godziny, a gwarantuję, że nikt nie będzie zawiedziony.



                                                                                            Marta Dzieciątkowska, 1D


poniedziałek, 1 czerwca 2015

Noc Filmowe w Dwójce


Z informacji na stronie internetowej szkoły:


Noc filmowa

.
W nocy z 9 na 10 stycznia odbyła się w naszej szkole kolejna już noc filmowa. Wydarzenie to staje się powoli coroczną tradycją w naszej szkole. Uczniowie zgromadzili się w szkolnej auli wraz z karimatami i śpiworami koło godziny 20.30, by aż do 6 rano oglądać razem filmy.

W repertuarze były:

„Poradnik Pozytywnego Myślenia”, David O. Russel (2012 r.)
„Lśnienie”, Stanley Kubrick (1980 r.)
„Koneser”, Giuseppe Tornatore (2013 r.)
„Gwiazd Naszych Wina”, Josh Boone (2014 r.)
„Memento”, Christopher Nolan (2000 r.)

.Niestety nie udało się obejrzeć ostatniego z nich z przyczyn czasowych. Między filmami miały miejsce przerwy, w trakcie których uczniowie mogli posilić się przy małym bufecie lub podziwiać eksperymenty fizyczne przygotowane przez prof. Wojneckiego. Całe wydarzenie przebiegło w przyjemnej atmosferze. Projekcja filmów zakończyła się zgodnie z planem o 6 rano, po czym po chwili sprzątania uczniowie rozeszli się do domów.


Kadr z filmu „Lśnienie”, Stanley Kubrick (1980 r.), źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Kadr z filmu „Koneser”, Giuseppe Tornatore (12013 r.), źródło ilustracji: www.filmweb.pl



Recenzja filmu „Teoria wszystkiego”



„Teoria wszystkiego”


„Teoria wszystkiego” to dramat biograficzny w reżyserii Jamesa Marsha. Wyprodukowany w Wielkiej Brytanii film miał swą (światową) premierę 7 września 2014 r, natomiast w Polsce ukazał się 30 stycznia 2015 r. Autorem scenariusza jest Anthony McCarten. Film zdobył 35 nominacji, a zysk z wyświetleń produkcji wynosi 121.201.940 $. Film powstał na podstawie książki „Travelling to Infinity: My Life with Stephen” autorstwa jego pierwszej żony Jane Hawking.

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Film opowiada o genialnym naukowcu, astrofizyku i kosmologu – Stephenie Hawkingu, w którego rolę wcielił się Eddie Redmayne. Wydarzenia toczą się od beztroskiego życia studenta, przez obraz oddanej żony, chwilę wzlotów i upadków, po ciężką walkę z chorobą. Od samego początku filmu można dostrzec, że Stephen Hawking jest niesamowitą osobą. Swoją wiedzą przewyższał wielu rówieśników. 

Poznajemy go jako młodego doktoranta, który nie przywiązuje dużej wagi do nauki, woli poświęcać czas na imprezy. Przedstawione są wydarzenia, w których Hawking bez problemu radzi sobie z zadaniami, których nikt nie dał rady wykonać. Każdy kto spotkał go na swojej drodze, widział w nim ogromny potencjał. Stephen dobrowolnie podjął się napisania doktoratu z fizyki, w którym chciał udowodnić teorie czarnych dziur i grawitacji kwantowej. Twierdził, że zgodnie z teorią Einsteina zakładająca, że wszechświat cały czas się rozrasta, jeżeli odwrócilibyśmy czas, wszechświat się pomniejszy. Chciał odwrócić czas, by zobaczyć, co zdarzyło się na początku dziejów. Cofnąć zegar. Cofnąć go tak, że wszechświat narodzi się z czarnej dziury. W swojej uporządkowanej teorii życia, znajduje osobę, której oddaje się całym swoim sercem – Jane (Hawking) Wild, którą fenomenalnie zagrała Felicity Jones. Przyszłe małżeństwo poznało się na jednej z imprez. Stephen dostrzegał związki między przestrzenią i czasem – jednak dostrzegł również związek między nim i Jane, który wszystko zmienił. Zadziwił tę piękną studentkę nauk humanistycznych swą wiedzą. Jedne z początkowych wydarzeń w filmie ukazuje rozmowę zakochanych o koszulach mężczyzn tańczących na dworze. Astrofizyk wyjaśnia, że świecenie spowodowane jest działaniem proszku do prania „Tide”, który zawiera wybielacz fluoryzujący w świetle UV. Ich związek zapowiadał się idealnie. Mimo tego, jak bardzo odległymi dziedzinami wiedzy się zajmowali, przyciągnęli się jak magnes. 

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Za geniuszem Stephena Hawkinga kryje się historia niezwykłej podróży. Można by rzec – podróży w czasie. Naukowiec zaczyna mieć problemy z poruszaniem się, a nawet chwyceniem kubka z kawą do ręki. Jego ciągle plączące się nogi zwiastują nadejście nieuchronnego. Stwardnienie zanikowe boczne. Nieuleczalna choroba, która prowadzi do niszczenia komórek rogów przednich rdzenia kręgowego. Hawking dostał wyrok – lekarze dawali mu jedynie 2 lata życia. Nie tracąc nadziei Stephen spytał lekarza tylko o jedno „A co się stanie z mózgiem?”. Kiedy usłyszał, że mózg nie ucierpi, nie ustawał w dążeniu do celu. Stephen chciał odsunąć od siebie dziewczynę, jednak ta wyznaje mu miłość. Rodzice Hawkinga ostrzegali Jane, że może się bardzo rozczarować postępującą chorobą ukochanego. Twierdziła, że mimo tego, że nie wygląda na silną osobę, da radę mu pomóc. Jednak nie wiedziała, że związek ze Stephenem będzie trwał 30 lat … Przez pierwsze lata swego małżeństwa walczyli razem z chorobą. Wkrótce pan Hawking został doktorem – opracował dowód na to, że czarne dziury powinny emitować promieniowanie zwane dziś promieniowaniem Hawkinga. Jednak z każdym dniem, kiedy Stephen stawał się coraz bardziej chory, związek umierał. 

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Małżeństwo miało na początku syna – Roberta. Wychowanie dziecka było bardzo kłopotliwe, ponieważ Jane musiała zajmować się zarówno dzieckiem jak i Stephenem. Między bohaterami zaczyna brakować chemii, nie ma wewnętrznej walki. W niektórych momentach to Jane Hawking ukazana jest jako główna bohaterka, a nie Stephen. 

Kiedy oglądałam zwiastuny tego filmu, miałam nadzieje, że będzie to biografia opisująca szczegółowo życie Stephena Hawkinga. Jednak nie była to ani typowa biografia, ani typowy dramat. Jednak ogólny odbiór filmu poprawiła perfekcyjna gra Eddiego Redmayna. Moim zdaniem Oscar, którego otrzymał za grę w tym filmie, jest jak najbardziej zasłużony. Fenomenalnie odegrał trudną rolę Stephena Hawkinga. Odwzorował praktycznie każdy jego ruch. Rola była bardzo wymagająca, a Eddie poradził sobie doskonale. 

Źródło ilustracji: www.recenzjemalkontentki.pl

Za każdym razem kiedy chociażby pamięcią wracam do tego filmu, nie mogę uwierzyć w to jak świetną rolę odgrywa tam muzyka. Każda piosenka wpasowana jest idealnie. Johann Johannsson miał ogromny wpływ na odbiór tego filmu. Moim zdaniem muzyka nadrabia za drobne niedociągnięcia związane z fabułą. Jest utrzymana w stylu klasycznym, bardzo gustownym. 

Czwórka dzieci, kochająca żona, doktorat z fizyki. Wydawać by się mogło, że jest to przepis na idealne życie. Jednak z każdą dobrą chwilą pojawiała się kolejna zła. Nadeszły chwile upadków, kochanka … Zadziwiły mnie słowa wypowiedziane przez Stephena – „ Ludzie nie powinni ustawać w swoich staraniach. Jakkolwiek źle się dzieje, dopóki trwa życie, póty jest nadzieja”. Ten człowiek łamał wszelkie stereotypy. Pokazał, że jeżeli bardzo czegoś chcemy możemy to osiągnąć. 

„Spójrz co stworzyliśmy” to ostatnie słowa, które wypowiada Stephen siedząc na wózku, koło byłej żony Jane. Mówiąc to, następuje zwrócenie uwagi na dzieci Hawkingów bawiące się w ogrodzie. Następuje przyspieszone tempo wydarzeń i widzimy przesuwające się klatki filmowe z najważniejszymi wydarzeniami w życiu Stephena i Jane, aż do momentu, kiedy na jednej z imprez powiedzieli do siebie zwykłe „cześć”. Podoba mi się ten nagły zwrot akcji, ponieważ dla mnie było to pewnego rodzaju nawiązanie do cofnięcia czasu, którego tak bardzo Stephen chciał dokonać. 

Źródło ilustracji: www.kinopodbaranami.pl

Moim zdaniem film mimo drobnych niedociągnięć jest fantastyczny. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Porusza odbiorcę i nie pozwala o sobie nie myśleć. Mimo okrojonej biografii można dowiedzieć się najważniejszych wydarzeń z życia Hawkinga. Tytuł jest idealnie dobrany do postaci – poukładany, teoretyczny fizyk. Wszystko ma w życiu swój schemat i plan działania. Jeżeli zawsze będziemy dążyli do postawionego sobie wcześniej celu, to stworzymy naszą małą teorie wszystkiego.

                                                                                                 Monika Szamałek, 1D