Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 27 lipca 2017

Ludzie są solą ziemi

Gold mine. Serra Pelada, state of Pará, Brazil, 1986; źródło: artsy.net
Sebastião Salgado od kilkudziesięciu lat za pomocą swoich fotografii szkicuje przerażającą panoramę piekła. Bieda i cierpienie dotykające całe społeczeństwa, wojny, ludobójstwa, klęski naturalne i katastrofy wywołane przez człowieka – utrwalone w formie pięciu monumentalnych projektów. Temat nigdy nie zostanie wyczerpany, jednak wpływ działalności znanego fotoreportera na nasze rozumienie kondycji człowieka i kultur dotkniętych najgorszymi problemami jest bezsprzeczny. Doskonałym wprowadzeniem w tema-
tykę twórczości Salgado jest natomiast film dokumentalny z 2014 roku pt. „Sól ziemi”.



Źródło ilustracji: film.onet.pl

Kuwait, 1991; źródło: artsy.net
The once-prestigious Jade Maiwan Avenue. Kabul, Afghanistan, 1996; źródło: artsy.net

Choć twórczość Salgado oparta jest w znacznym stopniu na społecznym reportażu przy pomocy odpowiednich środków wizualnych, fotograf wypracował bardzo charakterystyczne techniki „malowania światłem”. Rzeczywistość odtwarza wyłącznie na monochroma-
tycznych, kontrastowych i niezwykle dramatycznych fotografiach, polegając głównie na rzeźbiarskich właściwościach przestrzeni
i światła oraz perfekcyjnym warsztacie kompozycyjnym. W większości prac występuje wysoka rozpiętość tonalna i oświetlenie
o znacznie obniżonym natężeniu, dzięki czemu przesycona czerń przeważa nad srebrnymi światłocieniami. Zaangażowanie ideolo-
giczne wyrażone poprzez subiektywne kadry i niezwykła szczegółowość to kolejne ważne cechy estetyki Salgado, który dzięki unikatowemu stylowi stworzył bardzo spójne, konceptualne cykle.


Boys fleeing from southern Sudan [refugee calm], 1993; źródło: artsy.net
Film syna legendarnego artysty, Juliano Ribeiro Salgado, oraz Wima Wendersa, wybitnego reżysera i fotografa z zamiłowania,
to z pewnością jeden z najważniejszych dokumentów ostatnich lat. Uporządkowany, lecz bardzo nastrojowy portret wybitnego twórcy w połączeniu z prezentacją jego bogatego dorobku kształtują obraz niezwykle przejmujący. Estetykę filmu charakteryzuje jednak zupełnie inna myśl przewodnia od tej, która cechuje fotografie Salgado. Przepełnione szczegółami, skrajnie brutalne obrazy w połą-
czeniu ze skromną oprawą i minimalistyczną narracją tworzą doskonałą przestrzeń do poznania kultur dotkniętych okrutnym cierpieniem oraz pole do refleksji nad najtrudniejszymi problemami społecznymi.


Robert Szymański, 2A

Tekst powstał w ramach realizacji wydarzenia "Dwójkowa Wiosna Fotograficzna".

Blind Woman, Mali, 1985; źródło: artsy.net


wtorek, 27 czerwca 2017

„Królestwo”



„Królestwo” to kolejny wyczyn autorów m.in. „Makrokosmosu” i „Oceanów” przesuwający granice tego, co wydaje się niemożliwe
do pokazania w kinie. Tym razem Jacques Perrin (francuski aktor, producent filmowy, scenarzysta i reżyser) i Jacques Cluzaud (francuski scenarzysta ) ustawili kamery w lasach, by odnaleźć odpowiedź na pytanie, jak ewolucja i rozwój cywilizacji wpłynęły
na zachowania żyjących tam organizmów? Udało im się odtworzyć m.in. dramaturgię polowań drapieżników, podejrzeć sceny godów oraz zabaw dzikich koni, sfilmować cykl zdobywania pożywienia i karmienia rzadkich gatunków zwierząt. Bohaterami „Królestwa” są strach, instynkt przetrwania, umiejętność dostosowywania się do gwałtownie zmieniających się warunków środowiska, rytm narodzin i odchodzenia. Niesamowite, wyjątkowej urody ujęcia tworzą mistrzowski spektakl, w którym to przyroda,
a nie człowiek, zajmuje uprzywilejowaną pozycję. Znaczna część zdjęć powstała w Puszczy Białowieskiej, jednym z ostatnich kompleksów leśnych Europy o charakterze pierwotnym. Możemy się też doszukać ujęć z Biebrzańskiego Parku Narodowego
(łosie biegnące po torfowisku).


Źródło ilustracji: filmweb.pl 
Oglądając film „Królestwo”, oczy miałem szeroko otwarte, a na usta cisnęło mi się tylko jedno – „jak?”. Sam fotografuję przyrodę
i wiem, jak trudne jest umiejętne ukrycie się przed zwierzętami i uniknięcie zakłócenia ich codziennych czynności. Po filmie postanowiłem zobaczyć także dodatek do filmu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, mogłem ujrzeć na nim niepublikowane sceny, materiały pokazujące jak stworzone zostały niektóre ujęcia. Wówczas wszystkie moje wątpliwości i pytania zostały rozwiane, chciałbym przytoczyć kilka z moich rozterek.

Oprócz pięknych ujęć krajobrazów, nieodłącznym atutem „Królestwa” są efektowne, dynamiczne sceny pościgów, np. ucieczka dzikich koni przed wilkami. Kamera podążała równolegle do biegnących zwierząt, które biegły z prędkością szybko jadącego kolarza szosowego. Aby sfilmować taki pościg, inżynierowie musieli wykazać się niebywałą pomysłowością i skonstruowali pojazd umożli-
wiający szybkie przemieszczanie się po leśnej ściółce (w lesie w którym kręcono tę scenę nie było ścieżek!) pełnej przeszkód
w postaci korzeni, przewalonych drzew lub kamieni. Końcowym efektem ich pracy był quad z malutką przyczepką, do której wchodził kamerzysta ze sprzętem, który mógł wówczas w pełni oddać się jak najpłynniejszemu sfilmowaniu sceny.

Źródło ilustracji: krolestwo-film.pl
Kolejnymi czynnikami, które wprost wprowadzały mnie w osłupienie podczas oglądania „Królestwa”, były bliskie ujęcia zwierząt.
Łania (samica jelenia) to najostrożniejsze zwierzę, jakie znam, jej uszy potrafią wychwycić każdy szelest, a nozdrza wyczuć każdy potencjalny zapach intruza. W filmie kamerzysta nakręcił jej naturalne zachowanie z dosłownie kilku metrów. To samo w przypadku sceny z lecącym kluczem żurawi, które sfilmowane zostały z paralotni.
-„Dlaczego zwierzęta nie przestraszyły się i nie przejmowały się tak bliską obecnością człowieka?” – główkowałem. Wszystko stało się jasne po obejrzeniu dodatkowych materiałów. Okazało się, że zwierzęta występujące w filmie zostały od małego wychowane
w azylu stworzonym specjalnie na potrzeby filmu. Trafiały tam osobniki, które z różnych powodów nie były w stanie wrócić na wolność
i nie poradziłyby sobie bez pomocy człowieka.

Źródło ilustracji: mediakwest.com
Jednym z mocnych punktów filmu jest także muzyka napisana przez francuskiego kompozytora, Bruno Coulais, autora ścieżki dźwiękowej m. in. do „Pana od muzyki”. Różnorodna muzyka idealnie wpasowuje się do zdjęć dynamicznych pogoni, wschodów słońca w górach, czy też klimatycznych ujęć rodem z głębi Puszczy Białowieskiej.

W przypadku Polski, premiera „Królestwa” (10 marca 2016) nie mogła wpasować się w lepszy termin. Przesłanie płynące z filmu sprzeczne jest z polityką obecnej partii rządzącej, która traktuje niestety nasz najcenniejszy krajowy zabytek niczym zwykły
las gospodarczy i pod pretekstem plagi kornika wykorzystuje go do bezmyślnego pozyskiwania drewna. Film ten jest jednym
z najbardziej wartościowych dzieł kinematografii, jakie dane mi było obejrzeć. Polecam, szczególnie w obliczu obecnie panującej sytuacji w kraju.


Filip Jarzyński, 1F

środa, 3 maja 2017

Czy pomyliliście kiedyś jawę ze snem? Recenzja filmu "Marzyciele"



Czy pomyliliście kiedyś jawę ze snem? Albo ukradliście coś, choć mieliście pieniądze? Czuliście kiedykolwiek
nostalgię? Lub myśleliście, że jedziecie, choć pociąg wciąż stał na stacji? Może po prostu byłam szalona. Może to przez
lata 60. A może byłam po prostu dziewczyną zaburzoną?

Źródło ilustracji: filmweb.pl

Słowa Susanny z „Przerwanej lekcji muzyki” wybrzmiewały w mojej głowie już nie raz, lecz przy oglądaniu „Marzycieli” Bernardo Bertolucciego zupełnie nie mogłam sobie wybić ich z głowy. Podobnie jak wrażenia, że scenariusz filmu został napisany przez koncern tytoniowy, a nie przez Gilberta Adaira. To jednak wcale nie było złym doświadczeniem, ale o tym później. 

„Marzyciele” to dramat z 2003 roku nakręcony na podstawie książki wspomnianego już Gilberta Adaira, który stworzył także scenariusz. Odtwórcami głównych ról są Michael Pitt, Eva Green i Louis Garrel. Film zdobył 4 nominacje na europejskich
festiwalach, lecz żadnej nagrody. Czy słusznie? 

Historia wcale nie jest banalna, choć z pozoru taka właśnie może się wydawać. Mamy rok 1968, amerykański student Matthew przyjeżdża do Paryża. Podczas demonstracji pod Filmoteką Francuską poznaje Isabelle i Theo – nierozłączne rodzeństwo. Całą trójkę łączy miłość do kina, toteż od razu znajdują wspólny język i po dwóch dniach znajomości młody Amerykanin wprowadza
się do domu francuskich bliźniaków. 
Tutaj zaczyna się cała zabawa. 

Źródło ilustracji: filmweb.pl

Czy jest coś lepszego niż adoracja kina w filmie? Tytułowi marzyciele to najwięksi kinomani, jakich widział ówczesny świat – sami tak o sobie mówią. Dlatego właśnie dzieło Adaira przesycone jest odniesieniami do klasyków filmowych; bohaterowie grają w swego rodzaju grę, gdzie odtwarzają ulubione sceny. W pamięć zapadł mi zdecydowanie ich bieg przez Luwr, gdzie pobijają rekord czasowy, ustalony w filmie „Bande à part”. Scena ta jest także niezwykle ważna w kontekście całości filmu, ponieważ to właśnie podczas tego „maratonu” Matthew zostaje oficjalnie zaakceptowany jako część grupy. Od tej pory relacja bohaterów wchodzi na wyższy szczebel, bliźniacy coraz bardziej wciągają Amerykanina w swój beztroski, buntowniczy świat pozbawiony tabu. 

Skoro jesteśmy już przy buncie, zadałam sobie pytanie: czy to na pewno o niego tutaj chodzi? Chociaż wielu krytyków twierdzi,
że tak, dla mnie jest to raczej manifest wolności, który niekoniecznie nazywać należy buntem. Postanowiłam zatem zgłębić psychikę bohaterów, by dowieść swojej tezy i największy problem w analizie sprawił mi Theo. Matthew bowiem jest typowym zagubionym chłopcem, który wraz z rozwojem akcji zaczyna dławić się natłokiem bodźców i wolnością samą w sobie – nie potrafi się odnaleźć
w świecie, który stworzyli dla niego Theo i… No właśnie. Isabelle. Otwarta książka, powielona kreacja trudnej nastolatki - chociaż
wcale nie chcę jej tak nazywać. Robi z siebie (nieco na siłę) trudną do rozgryzienia, lecz jest histerycznym lekkoduchem. Oczywiście ostatnie czego chcemy, to uznawać ją za osobę pozbawioną wartości; dziewczyna ma wiele głębokich przemyśleń i bogatą sferę uczuciową. Jednak czy wszystkie te uczucia należą do niej? Przypatrując się jej miałam wrażenie, że żyje w świecie iluzji, stworzonym przez filmy i swojego brata. Bo tak naprawdę to Theo przez cały czas pociąga za sznurki. Niby walczy o swoje wartości
i wiemy, jakie ma poglądy, ale to wszystko jest tak naprawdę zasłoną. Zastanowiło mnie jego zniknięcie na pewną część filmu – reżyser skupił się na pozostałej dwójce, a biedny Theo zepchnięty został na dalszy plan. Jednak czy to na pewno było zepchnięcie? Moim zdaniem raczej podprogowe zwrócenie uwagi odbiorcy na jego rolę w filmie, która pomimo tego, że w relacjach z pozostałymi bohaterami była niewielka, w kontekście całości wzrasta jednak znacząco. 

Źródło ilustracji: filmweb.pl

Bardzo podobała mi się także scena w wannie, która została mistrzowsko skonstruowana. Kamera patrząca z pozycji „podglądacza”, plecy bohaterów na pierwszym planie. W głębi lustro, składające się z trzech skrzydeł, a w każdym z nich odbicie twarzy marzycieli. Sam motyw lustra, tak bardzo oklepany, został tu wykorzystany w zupełnie nowatorski sposób. W połączeniu z toczoną wcześniej zaciętą dyskusją bohaterów, przeciągnięcie tej sceny i zagranie ciszą stanowią fenomenalną intrygę. Twórcy filmu dają nam moment na refleksję nad wypowiedzianymi przez bohaterów słowami. Paradoksalnie, tę chwilę spokoju przynosi Isabelle, która to przecież zawsze ma iskierki w oczach i stanowi motor napędowy całego filmu. Scena magiczna, niezwykła, zdecydowanie warta uwagi. 

A propos uwagi – aż trudno nie zwrócić jej na tak wszechobecne sceny erotyczne. Niektórzy mówią, że „Marzyciele” w pewnym momencie stają się filmem pornograficznym. Osobiście dosłowność ta nie zaskoczyła mnie – domeną lat 60. było przecież odrzucanie schematów. Lubię mówić otwarcie o tematach tabu. Może dlatego ten film tak mnie oczarował. A może dlatego,
że perwersja scen wcale nie boli tak bardzo, jak mogłoby się zdawać. Mają w sobie urok, który właściwie trudno jest mi określić. Nakręcone zostały tak, aby odbiorca był w stanie poczuć intymną atmosferę wraz z bohaterami – pozycja kamery to zazwyczaj
punkt widzenia jednego z nich, a jej ruchy są powolne, posunę się nawet do stwierdzenia, że erotyczne. To buduje napięcie i stwarza świetną, tajemniczą atmosferę, w którą widz zostaje podświadomie wciągnięty. Ważna w filmie jest także scenografia, chociaż rzecz dzieje się w większej części w domu bliźniaków. Wpływa ona jednak znacząco na postrzeganie świata i psychiki bohaterów, która jest równie brudna i niepoukładana jak miejsce, w którym żyją. Szczerze mówiąc, udziela się to także widzowi. Oglądając film miałam w głowie mętlik, próbowałam ułożyć sobie jakoś to wszystko we własnej rzeczywistości, jednak udało mi się dopiero po chwili głębszej refleksji. 

Warta uwagi w filmie jest także muzyka, która idzie przecież w parze z adorowanym przez bohaterów kinem. W soundtracku odnaleźć można nie tylko takich artystów jak Jimi Hendrix, The Doors, Janis Joplin czy Edith Piaf, lecz także tych mniej znanych, offowych twórców. Całość zdecydowanie pomaga poczuć klimat lat 60. i jeszcze lepiej wejść w świat naszych marzycieli. 

Źródło ilustracji: filmweb.pl

Uwaga, spoiler: jedyną chyba rzeczą, która nie podobała mi się w filmie, było banalne zakończenie. Spodziewałam się czegoś więcej, a to, co zobaczyłam, zepsuło mi nieco całość odbioru filmu. Z jednej strony zakończenie miało pokazać zawód, z jakim spotkał
się Matthew – jego przyjaciele przestali nagle respektować wcześniej wyznawane wartości, zaczęli wierzyć w przemoc. Nastąpiło wewnętrzne załamanie Amerykanina, ale z pewnością dałoby się je ukazać o wiele lepiej niż poprzez chaos wywołany zamieszkami. Scena końcowa została po prostu spłycona i toczyła się za szybko, co być może było zamierzeniem twórców, jednak w ogólnym rozrachunku wcale nie wyszło filmowi na dobre. Powinna zostać wykonana bardziej dostojnie, emocjonalnie, w sposób pasujący
do reszty filmu. 

„Marzyciele” to nie jest film, którego celem ma być ukazanie realiów ówczesnego świata. W ogólnym rozrachunku uważam go raczej za poruszający wiele ważnych tematów i podejmujący dyskusje o absurdzie istnienia i wartości życia samego w sobie. Zadaje widzowi pytanie: dlaczego nasze życie ma być w jakikolwiek sposób ukierunkowane, w dodatku przez kogoś? Sprawia, że człowiek faktycznie zaczyna zastanawiać się nad własną ponurą egzystencją, zaczynając kwestionować wszelkie wyznawane dotychczas wartości. „Marzyciele” to zdecydowanie film godny polecenia, nie tylko ze względu na przekaz, lecz także ze względu na fantas-
tyczne kreacje aktorskie. To oni sprawili, że film jest bardzo przyjemny dla oka nawet największego krytyka filmowego. Znajduje
się na liście moich ulubionych dzieł już od dłuższego czasu i oglądając go po raz -enty wciąż mogę szczerze powiedzieć,
że nie przestaje mnie zaskakiwać. Polecam go wszystkim tym, którzy szukają nowatorskiej, niekonwencyjnej, pozbawionej tabu
i uprzedzeń przestrzeni.


      Anna Bednarek, 1A


sobota, 23 maja 2015

„NIETYKALNI” - recenzja filmu




„NIETYKALNI”


Życie często wydaje się trudne i niezrozumiałe, kiedy na naszej drodze pojawiają się problemy, które mogłyby się wydawać nie do rozwiązania. W rzeczywistości jeszcze częściej nie potrafimy docenić tego, co cenne, a jednocześnie bardzo kruche – skupiamy się na przyszłości lub przeszłości, a nigdy na chwili obecnej, będącej jedynym czasem, który możemy w pełni wykorzystać. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele posiadamy, dopóki tego nie stracimy. Czasem wystarczy spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, na co pozwala film Oliviera Nakache oraz Erica Toledano z 2011 roku – „Nietykalni”. Jest to produkcja, wobec której nie można przejść obojętnie, wywołuje ona wiele emocji, w wielu momentach śmieszy, a w innych wzrusza. Jednak przede wszystkim jest to opowieść, która w pewien sposób dotyka każdego z nas, szczególnie dlatego, że wydarzyła się naprawdę. 

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Driss (Omar Sy) nigdy nie zaznał luksusu, od najmłodszych lat musiał opiekować się swoją rodziną i zawsze mógł liczyć tylko na siebie. Po wyjściu z więzienia nie zależy mu na zdobyciu pracy – zbiera jedynie podpisy od kolejnych pracodawców, aby dostać zasiłek. Niespodziewanie trafia do sparaliżowanego, ponadprzeciętnie bogatego arystokraty, Philippa (Francois Cluzet), któremu niezbędna jest pomoc, aby móc funkcjonować. Można by przypuszczać, że są kompletnymi przeciwieństwami i pochodzą ze skrajnie różnych światów. Pozornie różni ich wszystko, łącznie z postrzeganiem sztuki, wrażliwością, poglądami, a w końcu pochodzeniem. Okazuje się jednak, że nie wszystko jest tak schematyczne, a głównych bohaterów, oprócz codziennej pracy i obowiązków, zaczyna łączyć prawdziwa przyjaźń. Driss, czasem nietaktowny i zbyt bezpośredni, jest pierwszym opiekunem, który traktuje Philippa jako normalnego człowieka, żartuje z nim (oraz czasem z niego), pozwalając mu zapomnieć chociaż na chwilę o przeciwnościach losu.

Źródło ilustracji: wyborcza.pl

U każdego z nich możemy zauważyć przemianę – Driss przestaje być tylko zbuntowanym młodym człowiekiem, który w zasadzie do niczego nie dąży. Zauważa, że kradzież nie jest jedynym sposobem na przetrwanie, a wokół niego znajdują się osoby, które chcą jego szczęścia. Philippe przede wszystkim odmienił spojrzenie na świat i spojrzał na swoją sytuację z zupełnie nowej perspektywy, otworzył się na innych ludzi i nową miłość. 

Film, jednocześnie przedstawia dość szczerą, ale nieco brutalną wizję świata, a także wiążące się z tym prawa rządzące ludźmi. Philippe, mimo swojej choroby, może pozwolić sobie na wszystko – na najlepszy sprzęt medyczny, opiekę oraz spełnianie wszystkich swoich pragnień, łącznie z luksusowymi samochodami oraz prywatnymi koncertami muzyki klasycznej. Jest to pewnego rodzaju „szczęście w nieszczęściu” – o ile łatwiej żyje się mając niemałe środki finansowe. Co, gdyby taki wypadek spotkał przeciętną osobę, która nie byłaby nawet w stanie zapłacić za leczenie? Czy miałaby takie same prawa i jak miałoby wyglądać jej życie? 

Źródło ilustracji: deadcurious.com

Warto zwrócić uwagę nie niesamowity scenariusz stworzony również przez duet Nakache&Toledano oraz postaci wykreowane przez aktorów grających główne role. Na pewno nie jest to kolejna komedia, która oferuje płytkie żarty, przeciętną grę aktorską i powielaną setki razy historię – odnosi się wrażenie, że w filmie „Nietykalni” wszystko dzieje się naturalnie, dialogi są lekkie, ale inteligentne, a nic nie jest wymuszone. Jest tak, jakby główni bohaterowie byli naszymi długoletnimi przyjaciółmi, którzy opowiadają swoją historię. Poza tym, nie ma możliwości, aby nie uśmiechnąć się przynajmniej kilkadziesiąt razy, widząc zaraźliwy uśmiech aktora grającego postać Drissa. Film jest pełen dobrego humoru - jednymi z najzabawniejszych scen są zdecydowanie te, kiedy Philippe zabiera Drissa do opery czy moment, w którym bogacz jest „stylizowany” przez swojego opiekuna na spotkanie.

Kolejnym niewątpliwym atutem filmu jest niesamowita muzyka, która uzupełnia obraz. W jednym momencie jest energiczna i pełna nadziei, powodując to, że chce się dołączyć do Drissa w jego tańcu, a w innym budzi pewien niepokój. Szczególne wrażenie wywarły na mnie fortepianowe utwory włoskiego kompozytora Ludovica Einaudiego, które nadają charakteru całemu dziełu.

Źródło ilustracji:www.blackfilm.com

Chwilami trudno jest uwierzyć, że taka historia i przyjaźń mogła przydarzyć się naprawdę, że istnieją tacy ludzie, którzy powodują uśmiech na twarzy, dzięki którym wiadomo, że wszystko będzie już dobrze. Jest to film zapewniające całkiem inne wrażenie od tych, które oferuje większość hollywoodzkich produkcji, nastawionych jedynie na efekty specjalnie. Nie nazwałabym go również typową komedią. Mimo wielu elementów, które sprawiają, że nie można przestać się uśmiechać, jednak tyle samo może powodować wzruszenie i zmuszać do zastanawiania się nad swoim życiem oraz sposobem postrzegania rzeczywistości. Nie mam wątpliwości, że „Nietykalni” to jeden z najlepszych filmów ostatnich lat i jestem pewna, że obejrzę go jeszcze nie raz z taką samą przyjemnością i ciekawością, jak za pierwszym razem.



                                                                                              Małgorzata Przybył, 1D



Artykuł internetowy:

Sławomir Zagórski, „Nietykalny Philippe Pozzo di Borgo”, „Wysokie obcasy” z dnia 09.04.2012 [online], dostępny w Internecie:

Strony internetowe: