Siadam na sali. Chcę podczas denerwujących mnie reklam krzyknąć na salę: "Dawać ten film!". A potem: pierwszy napis Star Wars. Pierwszy fragment tak dobrze dla mnie znanej muzyki. Żółte, sunące po rozgwieżdżonym niebie napisy opisujący krótko historię.
A potem zaczęło się. Nareszcie, po wielu latach oczekiwania od momentu gdy zacząłem czytać komiksy, znałem na pamięć każdą sekundę poprzednich 6 filmów do kin trafił VII Epizod najlepszej sagi i uniwersum. Szczerze: bałem się o ten film, bo tak wiele
od niego zależało – Disney musiał stworzyć produkcję, która zadowoliłaby wszystkich: starych i młodych fanów. Ale spokojnie. "Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy" nie zawodzi i jest w sumie jednym z najlepszych filmów z sagi.
Źródło ilustracji: filmweb.pl |
czach dawnego Imperium powstał złowieszczy Najwyższy Porządek pod przywództwem tajemniczego Snoke'a. Natomiast Nowa Republika chce zachować neutralność gdy Ruch Oporu dzielnie walczy z nowym wrogiem.
Scenariusz to jeden z największych atutów filmu, bo stanowi ogromny hołd dla starej, oryginalnej trylogii. Wielu uważa, że przez
to film jest po po prostu jej kopią, lecz ja na seansie bawiłem się wyśmienicie i choć można było dostrzec pewne podobieństwa (jedy-
nie na początku i końcu seansu) to całość według mnie jest bardzo oryginalną historią. Ale właśnie te nostalgiczne elementy podnoszą wartość filmu, no bo jak nie można się cieszyć kiedy na ekran wchodzi rzucający żartami na prawo i lewo Han Solo
czy słynny R2-D2. Po za tym nie można zapomnieć, że J. J. Abrams miał strasznie trudne zadanie do wykonania – stworzyć sequel Star Wars (uwielbianej przez miliony ludzi sagi) w taki sposób, żeby przyciągnąć nowych, młodszych widzów, a także zadowolić starych fanów. Udało mu się to tylko dlatego, że wykorzystał do tego pewne pomysły Georga Lucasa, odpowiednio je zmieszał dodając swoje własne koncepty (których jest swoją drogą bardzo dużo) – dzięki tym zabiegom udało mu się wskrzesić klimat Starej Trylogii. Reżyser i scenarzysta po prostu bał się zrobić jakiś poważny krok naprzód (jak Lucas w prequelach tworząc zupełnie nowy klimat Gwiezdnych Wojen) – Abrams stworzył film bardzo bezpieczny.
Źródło ilustracji: filmweb.pl |
że kolejne dwa filmy najnowszej trylogii zabiorą nas w zupełnie inne rejony. Warto zaznaczyć, że scenariusz filmu krytykują głównie fani starego, książkowego i komiksowego kanonu Star Wars gdzie pojawiały się przynajmniej kilkakrotnie kolejne "Gwiazdy Śmierci". Również należę do osób uwielbiających stary kanon, ale rozumiem posunięcie twórców i nawet jestem zadowolony, że czerpią z tych bogatych zbiorów. Innym zarzutem skierowanym przeciwko obrazowi jest to, że w sumie nie wyjaśnia żadnej tajemnicy, a wiele rzeczy zostało przedstawione po łebkach – historia jest po prostu niewiarygodna i okrojona. Niestety tacy ludzie nie rozumieją,
że na ten film trzeba patrzeć nie jak na samodzielną produkcję tylko jak na niewielką część tworzącego się na nowo uniwersum oraz
jak na początek nowej historii, która na pewno zostanie rozwinięta w następnych filmach. Należy powiedzieć, że The Force Awakens stanowi swojego rodzaju zawiązanie akcji wszystkich wydarzeń, które działy się na przestrzeni 30 lat. Sama tajemnicza otoczka produkcji tylko działa na jej korzyść, bo zwiększa nasze zainteresowanie, a co za tym idzie oglądamy film strasznie zaintrygowani
i zainteresowani fabułą. Zdecydowanie świetnym zabiegiem jest to, że każdy rozwiązany wątek rodzi 5 następnych. Kolejnymi plusami produkcji, które są związane ze scenariuszem to świetnie napisani główni bohaterowie z krwi i kości, połączeni genialną chemią; kapitalne dialogi oraz wspomniana już tajemnicza atmosfera całej opowieści dzięki której napięcie towarzyszy nam aż do końca.
Źródło ilustracji: filmweb.pl |
minająca młodą Leię; John Boyega w roli Finna – szturmowca dezertera o złotym sercu; Oscar Isaac jako zuchwały pilot Ruchu Oporu Poe Dameron – na naszych oczach rodzi się kolejny, fenomenalny Han Solo; bardzo dobrze wypada też Adam Driver jako Kylo Ren – rozdarty, cierpiący wewnątrz siebie, chcący być tak potężny jak Lord Vader. Ten młodzieniec, a zarazem szaleniec jest teraz obok Anakina Skywalkera jednym z moich ulubionych antagonistów. Warto wspomnieć także o niezwykłym i przerażającym Snoke'u, w którego wcielił się znany ze swoich umiejętności grania w technice motion capture Andy Serkis. Inni aktorzy, czyli Harrison Ford
ze swoim ciętym dowcipem, Mark Hamill z niesamowitym spojrzeniem, Peter Mayhew obrośnięty futrem czy św. p. Carrie Fisher
z nową fryzurą i stanowiskiem to po prostu klasa światowa, która udowadnia, że mimo podeszłego wieku nadal może świetnie grać.
Nie można zapomnieć o nowym robocie, czyli zabawnym, świetnie przedstawionym i zbudowanym BB-8, który nie na darmo bierze duży udział w marketingu. Całą obsadę i ekipę można opisać w jeden sposób – zdeklarowani i ogromni fani Gwiezdnych Wojen – widać to po tym jak aktorzy grają – oni naprawdę chcą być częścią tego uniwersum, a sama możliwość uczestnictwa w tym wszystkim przyprawia ich o łzy radości.
Zdecydowanie nie można oderwać wzroku od ekranu podczas niesamowitych scen akcji – na ziemi (finałowy pojedynek na miecze świetlne jest nieziemski) i w powietrzu (bardzo efektowne natarcia X-Wingów). Na szczególną pochwałę zasługuje decyzja o zasto-
sowaniu balansu pomiędzy klasycznymi, a komputerowymi efektami specjalnymi – obie formy są wyśmienicie zrealizowane, praktyczne efekty sprawiają, że świat jest namacalny i bardziej realistyczny. Natomiast postaci, pojazdy, czy krajobrazy wygene-
rowane w CGI to szczyt możliwości tej technologi. Należy wspomnieć także o wspaniałym humorze, kostiumach, przepięknej, przyspieszającej bicie serca do prędkości światła muzyce autorstwa Johna Williamsa, genialnej choreografii oraz dramatyzmie
tak świetnie zagranym, połączonym ze niesamowitymi zwrotami akcji. Do tego dochodzi jeszcze wybitny montaż, który nie pozwala ani na chwilę poczuć znudzenia.
Źródło ilustracji: filmweb.pl |
Bardzo chwalę tę produkcję, ale nie można ukryć faktu, że posiada ona wady. Przede wszystkim jest to niewykorzystany potencjał kilku bohaterów. Takie postaci jak Poe Dameron czy Phasma nie dostały odpowiednio dużo czasu ekranowego. Wielka szkoda,
że twórcy nie zdecydowali się dostatecznie rozwinąć wątku politycznego – pomimo tego, że jest istotny dla rozwoju odległej galaktyki, postanowiono go nie pogłębiać. Można zrozumieć ich decyzję, ponieważ „Przebudzenie Mocy” to po prostu film przygo-
dowo-awanturniczy, gdzie najważniejsza jest historia mała i bohaterowie, a wielkie sprawy galaktyki są tylko tłem i pretekstem
do pokazania tej opowieści, skrzyżowania pokoleń oraz (tak jak młodzi bohaterowie oraz nowi fani na sali kinowej) wejścia w tej bogaty i przepiękny świat. Pod tym względem VII Epizod nie zawodzi jednak nie obyło się bez potknięć i niedociągnięć. Mimo tych kilku wad, „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” to istne arcydzieło trzymające w napięciu do końca. Produkcję oglądałem z bijącym jak szalone sercem, a w duchu wrzeszczałem z radości, że ten film mnie nie zawiódł i jest tak niesamowity, rewelacyjny
i spektakularny. Brak mi słów, które opisałyby bardziej to co czuję. A widząc na horyzoncie kolejne filmy, masą świetnych książek
i komiksów nareszcie mogę zaufać Disney'owi, pamiętając, że wie co robi. Tak jak zaufałem J. J. Abramsowi, że nie zawiedzie
i stworzy przygodę, na którą czekałem od wielu, wielu lat.
Mateusz Drewniak, 1A
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz