„9 kompania”
Ostatnio
obejrzałam film pt. „9 kompania” w reżyserii Fiodora Bondarczuka pochodzący z
2005 roku. Wbrew wszechobecnej medialnej nagonki na Federację Rosyjską i jej
towary eksportowe, których składowymi są też dziedzictwa kultury, postanowiłam
wgryźć się w jedno z dzieł kinematografii naszych wschodnich sąsiadów.
Źródło ilustracji: www.filmweb.pl |
Film
sam przyciągnął mnie już tytułem – stylistyka jego nawiązuje wręcz do innych
adaptacji, na przykład „300”, których prostota ma oddać małość jednostki wobec otaczającego
ją świata wojny. Czytając zdawkową zapowiedź filmu w Internecie zaintrygował
mnie też okres, w którym dzieło to jest osadzone – rok 1988. Wtedy bowiem nastąpił początek
końca Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Radzieccy żołnierze,
zupełnie niezaprawieni w boju, wysłani zostają do jednostki przygotowującej
przy granicy z Afganistanem, z którym toczą wojnę. Na szkoleniu pada zdanie,
które większości żołnierzy podcięłoby skrzydła: „Przez tyle wieków nikt nigdy
nie podbił Afganistanu”. 9 kompania po morderczym treningu, którego celem było
zrobienie z chłopców mężczyzn, staje się gotowa, aby ruszyć do walki. Gdy już
docierają na miejsce przeznaczenia, dochodzi do nich, że wojna to nie
przelewki, a braterstwo broni staje się najwyższą wartością, za którą wszyscy
są w stanie oddać życie.
Ekranizacja
ta nie ma na celu gloryfikacji „9 roty” ani zamiecenia nieprzyjemnych,
wojskowych faktów pod dywan. Brutalny realizm batalistyczny uświadamia widzowi,
jak bardzo wojna jest nieobliczalna oraz jak wielkie spustoszenie niesie.
Uderzająca jest przede wszystkim dbałość o detale i wyłamanie się ze
sztampowego kina akcji. Mundury żołnierskie są starannie dopasowane do rangi, a
bronie wiernie odtworzone. Ponadto, film nie jest przeładowany wybuchami, krwią
oraz efektami specjalnymi. Na wielki plus natomiast zasługują zapierające dech
w piersiach krajobrazy Afganistanu, które ukazane w kolorach ciepłych, z
delikatną nutą zieleni przybliżyć mogą ciężar warunków pogodowych, w jakich
żołnierzom przyszło walczyć. Słońce, pustynia i zdana na siebie 9 kompania,
która do ostatniego żołnierza w opłakanej sytuacji broni wzgórza, które okazuje
się koniec końców nic nie warte.
Źródło ilustracji: www.filmweb.pl |
Warto
zwrócić uwagę na elementy filmu, które znacznie dodają mu kolorytu oraz oddają
właściwą sytuację, w której odnaleźć się muszą bohaterowie. Mowa tu o muzyce,
jak i o języku używanym przez aktorów. Dato Evgenidze zdecydowanie ocieplił
brutalność wojny, wplatając orientalne motywy do filmowej muzyki, która pojawia
się tylko w scenach krajobrazowych. Dodatkowym aspektem, którego pominąć nie
można jest odpowiedni język, którym posługują się aktorzy. Wojskowy slang,
potoczność języka jak i dialekty żołnierzy pochodzących z różnych Republik
Radzieckich jeszcze bardziej przybliżają sytuację, w której przyszło Sowietom
walczyć. Ujęcia są niezwykle dynamiczne, ale nie chaotyczne. Można odnieść
wrażenie, że wydarzenia na froncie afgańskim obserwuje się jakoby z perspektywy
jednego z członków walczącej kompanii, widz staje się mimowolnie częścią oddziału
i wraz z nim przechodzi przez wszystkie trudy kampanii.
Oczywiście,
nie można zapominać o negatywnych stronach filmu, których jednak dostrzegłam
niewiele. Pominięto kontekst historyczny – dlaczego Sowieci toczą wojnę z
Afganistanem oraz dlaczego rdzenni mieszkańcy tak nienawidzą najeźdźców. Co
więcej, film nafaszerowany jest ideologią „ku pokrzepieniu serc”. Nic w tym
dziwnego, jednak widza spoza Rosji i byłych krajów radzieckich doktryna ta
bardzo kłuje w oczy.
Źródło ilustracji: the-best-of-films.blog.onet.pl |
Dodatkowym
plusem rosyjskiej produkcji jest naturalizm, którego nie sposób nie zauważyć.
Jak już wspomniałam, oprócz języka wojskowego, krwi i efektów specjalnych w umiarkowanych
ilościach brak mu zachłyśnięcia się patriotyzmem rodem z wielkich amerykańskich
wytwórni filmowych. Nikt nie umiera śpiewając „Gimnu Sowietskogo Sojuza” na
ustach, nigdzie nie powiewa karmazynowa flaga ze złotym sierpem i młotem –
oddaje to prawdę tamtego okresu, bez przesadnej egzaltacji.
Podsumowując, chciałabym wszystkim ten film bardzo polecić. Produkcja ta bardzo
mało ma wspólnego z „oklepanym” kinem wojennym. To wspaniała opowieść o
oddziale, którego członkowie na froncie stają się braćmi, a więź ich nie
pozwala nikomu na stchórzenie i pozostawienia kolegi na polu bitwy. Nie
spodziewajmy się tu Sylvestera Stallone’a zabijającego w pojedynkę rzesze
nieprzyjaciół. Warto poświęcić ponad 2 godziny, a gwarantuję, że nikt nie
będzie zawiedziony.
Marta Dzieciątkowska, 1D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz