wtorek, 2 czerwca 2015

Recenzja filmu "9 kompania"


„9 kompania”


Ostatnio obejrzałam film pt. „9 kompania” w reżyserii Fiodora Bondarczuka pochodzący z 2005 roku. Wbrew wszechobecnej medialnej nagonki na Federację Rosyjską i jej towary eksportowe, których składowymi są też dziedzictwa kultury, postanowiłam wgryźć się w jedno z dzieł kinematografii naszych wschodnich sąsiadów.

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Film sam przyciągnął mnie już tytułem – stylistyka jego nawiązuje wręcz do innych adaptacji, na przykład „300”, których prostota ma oddać małość jednostki wobec otaczającego ją świata wojny. Czytając zdawkową zapowiedź filmu w Internecie zaintrygował mnie też okres, w którym dzieło to jest osadzone  – rok 1988. Wtedy bowiem nastąpił początek końca Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Radzieccy żołnierze, zupełnie niezaprawieni w boju, wysłani zostają do jednostki przygotowującej przy granicy z Afganistanem, z którym toczą wojnę. Na szkoleniu pada zdanie, które większości żołnierzy podcięłoby skrzydła: „Przez tyle wieków nikt nigdy nie podbił Afganistanu”. 9 kompania po morderczym treningu, którego celem było zrobienie z chłopców mężczyzn, staje się gotowa, aby ruszyć do walki. Gdy już docierają na miejsce przeznaczenia, dochodzi do nich, że wojna to nie przelewki, a braterstwo broni staje się najwyższą wartością, za którą wszyscy są w stanie oddać życie.

Ekranizacja ta nie ma na celu gloryfikacji „9 roty” ani zamiecenia nieprzyjemnych, wojskowych faktów pod dywan. Brutalny realizm batalistyczny uświadamia widzowi, jak bardzo wojna jest nieobliczalna oraz jak wielkie spustoszenie niesie. Uderzająca jest przede wszystkim dbałość o detale i wyłamanie się ze sztampowego kina akcji. Mundury żołnierskie są starannie dopasowane do rangi, a bronie wiernie odtworzone. Ponadto, film nie jest przeładowany wybuchami, krwią oraz efektami specjalnymi. Na wielki plus natomiast zasługują zapierające dech w piersiach krajobrazy Afganistanu, które ukazane w kolorach ciepłych, z delikatną nutą zieleni przybliżyć mogą ciężar warunków pogodowych, w jakich żołnierzom przyszło walczyć. Słońce, pustynia i zdana na siebie 9 kompania, która do ostatniego żołnierza w opłakanej sytuacji broni wzgórza, które okazuje się koniec końców nic nie warte.

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl
Warto zwrócić uwagę na elementy filmu, które znacznie dodają mu kolorytu oraz oddają właściwą sytuację, w której odnaleźć się muszą bohaterowie. Mowa tu o muzyce, jak i o języku używanym przez aktorów. Dato Evgenidze zdecydowanie ocieplił brutalność wojny, wplatając orientalne motywy do filmowej muzyki, która pojawia się tylko w scenach krajobrazowych. Dodatkowym aspektem, którego pominąć nie można jest odpowiedni język, którym posługują się aktorzy. Wojskowy slang, potoczność języka jak i dialekty żołnierzy pochodzących z różnych Republik Radzieckich jeszcze bardziej przybliżają sytuację, w której przyszło Sowietom walczyć. Ujęcia są niezwykle dynamiczne, ale nie chaotyczne. Można odnieść wrażenie, że wydarzenia na froncie afgańskim obserwuje się jakoby z perspektywy jednego z członków walczącej kompanii, widz staje się mimowolnie częścią oddziału i wraz z nim przechodzi przez wszystkie trudy kampanii.

Oczywiście, nie można zapominać o negatywnych stronach filmu, których jednak dostrzegłam niewiele. Pominięto kontekst historyczny – dlaczego Sowieci toczą wojnę z Afganistanem oraz dlaczego rdzenni mieszkańcy tak nienawidzą najeźdźców. Co więcej, film nafaszerowany jest ideologią „ku pokrzepieniu serc”. Nic w tym dziwnego, jednak widza spoza Rosji i byłych krajów radzieckich doktryna ta bardzo kłuje w oczy.

Źródło ilustracji: the-best-of-films.blog.onet.pl

Dodatkowym plusem rosyjskiej produkcji jest naturalizm, którego nie sposób nie zauważyć. Jak już wspomniałam, oprócz języka wojskowego, krwi  i efektów specjalnych w umiarkowanych ilościach brak mu zachłyśnięcia się patriotyzmem rodem z wielkich amerykańskich wytwórni filmowych. Nikt nie umiera śpiewając „Gimnu Sowietskogo Sojuza” na ustach, nigdzie nie powiewa karmazynowa flaga ze złotym sierpem i młotem – oddaje to prawdę tamtego okresu, bez przesadnej egzaltacji.

Podsumowując, chciałabym wszystkim ten film bardzo polecić. Produkcja ta bardzo mało ma wspólnego z „oklepanym” kinem wojennym. To wspaniała opowieść o oddziale, którego członkowie na froncie stają się braćmi, a więź ich nie pozwala nikomu na stchórzenie i pozostawienia kolegi na polu bitwy. Nie spodziewajmy się tu Sylvestera Stallone’a zabijającego w pojedynkę rzesze nieprzyjaciół. Warto poświęcić ponad 2 godziny, a gwarantuję, że nikt nie będzie zawiedziony.



                                                                                            Marta Dzieciątkowska, 1D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz