niedziela, 24 maja 2015

„Anna Karenina” - recenzja filmu




„Anna Karenina” – historia miłosna przybrana w kostium 




Film kostiumowy „Anna Karenina” w reżyserii Joe’go Wrighta to nowoczesna adaptacja kultowej powieści Lwa Tołstoja o tym samym tytule. Za scenariusz odpowiada Tom Stoppard, natomiast w główne postacie wcieliły się takie osobistości jak Keira Knightley, Jude Law oraz Aaron Taylor-Johnson.

Źródło ilustracji: www.filmweb.pl

Historia tragicznego romansu Anny Kareniny jest powszechnie znana i jest jednym z najbardziej namiętnych, pełnych romansów w dziejach. Wysoko postawiona, pławiąca się w bogactwach Anna Karenina – której postać odgrywa Keira Knightley – prowadzi dostatnie, lecz nużące życie u boku dobrze usytuowanego męża Aleksieja oraz jej największej miłości – małego synka, Serioży. Jednakże Anna, choć jej czas zajmują przyjęcia, dyskusje oraz liczne spotkania z przyjaciółmi, nie jest w stanie w pełni zadowolić się takim właśnie życiem i pragnie czegoś więcej, czegoś co nada jej życiu smaku, co uczyni jej życie bardziej ekscytującym niż dotychczas. Okazja nadarza się, gdy poznaje bardzo przystojnego, młodego hrabiego Aleksieja Wrońskiego. Choć początkowa pani Karenin, dostojna, dystyngowana kobieta, broni się przed przypadkowo rodzącym się uczuciem, niedługo ulega mu całkowicie. Oboje – Wroński i Karenina – zakochują się w sobie i przeżywają ponownie wspólną młodość i ich uczucie takie właśnie jest, prawdziwie szczere, bezgraniczne, wydające się jedyną oczywistą i istotną rzeczą na całym świecie. Anna nie wytrzymuje i mówi całą prawdę mężowi, pomimo konsekwencji: odrzucenia i wyobcowania społecznego oraz pogardy od samego Karenina i wszystkich bliskich. Pomimo utraty pozycji w rosyjskim społeczeństwa i całego wcześniejszego życia, miłość ta naprawdę przywróciła Annę do życia, pomogła jej odnaleźć w sobie tę prawdziwą, oddychającą pełną piersią, odczuwającą życie w każdym jego aspekcie kobietę, miłość ta zdawała się być idealna i być lekarstwem na każde czekające ją jeszcze upokorzenie czy też rozpacz. Niemniej jednak namiętne, płomienne uczucie zazwyczaj współdziała z cierpieniem, miłość ze śmiercią – niczym Eros z Tanatosem – tak również Aleksieja Wrońskiego i Annę Kareninę ów doznanie ogarnęło chorobliwie, po czym pogrążyło. Paradoksalnie więc tak silne uczucie zamiast doprowadzić do pięknej i czystej relacji, doprowadziło obojgu do tragedii.

Źródło ilustracji: szuflada.net

Film, poza ciekawym przedstawieniem fabuły, zachwyca pięknymi kostiumami oraz przykuwającą uwagę formą – wszystko bowiem odgrywa się na deskach teatru. Myślę, że jest tonietypowe i rzuca nieco inne światło na tak znaną historię. Za doskonale dopasowany element uważam również muzykę – skomponowaną przez Daria Manatelli, która oddawała każdą emocję wiszącą w powietrzu i przebiegającą po twarzach bohaterów. Muzyka klasyczna, z nutą rosyjskiej elegancji i dziwności, skomponowała się z ogromnymi sukniami, koronkami i surdutami tworząc jedną całość przenoszącą w magiczne lata 70-te XIX wieku, do Sankt Petersburga oraz Moskwy. 

Źródło ilustracji: www.architecturaldigest.com

Zdawałoby się romans – przesycony dramatyzmem – czyli kolejna oklepana opowieść o porywającej miłości, sile niszczącej ostatecznie obu kochanków, o uczuciu tak wielkim, że aż surrealistycznym i nie zdarzającym się w codziennym życiu. Nic bardziej mylnego. „Anna Karenina” nie jest płytką historyjką, nie przedstawia tylko rodzącej się bliskości i czułości, lecz również skomplikowane psychiki bohaterów – zaczynając od Anny, przez obu Aleksiejów aż po Konstantego Dmitricza Lewina. Film ukazuje miłość w pełnej klasie, co dodając do tego kostiumową, wysmakowaną formę robi niesamowite wrażenie, odważyłabym się powiedzieć miłość o dwóch, a nawet trzech twarzach! Poznajemy miłość bardziej przypominającą przywiązanie objawiającą się przez troskę oraz zapewnianie stałości materialnej, miłość nieokiełznaną, spontaniczną, odradzającą człowieka na nowo, po czym zaraz miłość przedstawia się jako niszczyciel, jako siła śmiertelna pragnąca tylko zdeptać i zabić to, co w człowieku jeszcze żywe. Dramat ten więc nie upłyca miłości, lecz wręcz ją uwzniośla, uwypukla. 

Źródło ilustracji: www.stopklatka.pl

Dzieło Joe’go Wrighta uważam ze zdecydowanie warte polecenia, szczególnie dla odbiorców lubiących teatr oraz filmy kostiumowe, a także dla osób, które przeczytały już klasyk spod pióra Tołstoja, ponieważ warto zobrazować sobie taką powieść i porównać filmową wersję z własnymi wyobrażeniami, a również dla tych, którzy nie mogą przekonać się do tej książki, ponadto dla wszystkich, którzy mają ochotę na film o miłości, nie jej przesłodzonej, prostej wersji, lecz jako o uczuciu o wielu niepoznanych jeszcze zaułkach, uczuciu często nie do ogarnięcia umysłem, a nawet duszą, pozostawiającym po sobie gorycz, lecz wartym wszelkich poświęceń.


                                                                                                    Natalia Chmurak, 1D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz