sobota, 18 kwietnia 2015

Recenzja filmu "Birdman"



"Birdman"




"Birdman" – film uznany przez Amerykańską Akademię Filmową za najlepsze dzieło tego roku, wychwalany przez krytyków za znakomitą rolę Michaela Keatona. Ile w tych stwierdzeniach prawdy? Szczerze mówiąc, gdy zaczynałam oglądać obraz Alejandro Inarritu spodziewałam się zawodu, spodziewałam się filmu przereklamowanego, dłużącego się, pełnego sztucznej powagi. Z przyjemnością przyznaję, że bardzo się myliłam.


Źródło ilustracji: www.filmweb.pl


"Birdman" to historia Riggana Thompsona, starzejącego się gwiazdora znanego z roli superbohatera – tytułowego Birdmana. Jego kariera praktycznie skończyła się w momencie, w którym zrezygnował z dalszego grania tej postaci. Poznajemy go w momencie, gdy przygotowuje się do wystawienia na Brodway’u własnej adaptacji opowiadania Raymonda Carvera, w którym ma także zagrać główną rolę. Obserwujemy jego zmagania z doborem obsady, nieudanymi prapremierami, bezlitosnymi krytykami, oraz – przede wszystkim – z samym sobą.Światowa premiera filmu miała miejsce 27 sierpnia 2014 roku, zaś w Polsce film ukazał się 23 stycznia 2015. W rolach głównych wystąpili m. in. Michael Keaton, Edward Norton i Emma Stone.



Źródło ilustracji: abort-retry-flail.co.uk 


Tym, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy podczas oglądania filmu, był bardzo specyficzny  sposób prowadzenia kamery, która zdawała się podążać za bohaterami, przez co zdawało mi się, jakbym oglądała świat ich oczami. Zdecydowana część akcji rozgrywa się wewnątrz teatru, pełnego krętych, wąskich korytarzy, toteż po jakimś czasie odniosłam wrażenie, jakbym obserwowała aktorów teatralnych, nieustannie wędrujących przez kulisy aby co jakiś czas pojawiać się na scenie. Film bardzo przypominał mi przygotowania do wystawienia sztuki, jakbym oglądała jedną, wielką, niekończącą się próbę – aktorzy wchodzili do pomieszczenia, dokonywała się między nimi interakcja, a potem wychodzili by znów wędrować korytarzami teatru. Każda kolejna scena zdawała się być maleńkim aktem przedstawienia, po którym następował antrakt, a aktorzy przygotowywali się do kolejnego pojawienia się przed widownią. Praca kamery, tak dynamiczna podczas przejść między kolejnymi planami, zamierała po ‘ustawieniu’ sceny, co jeszcze bardziej potęgowało ten efekt. 


Gra aktorska w "Birdmanie" stoi na bardzo wysokim poziomie, jednakże na szczególna uwagę zasługuje Michael Keaton. Tak naprawdę, można odnieść wrażenie, że do pewnego stopnia gra on samego siebie – zwłaszcza, jeśli przypomnimy sobie jego rolę Batmana, który wydaje się być bezpośrednią inspiracją dla filmowego Birdmana. Przyjęcie tej roli z pewnością wymagało sporej odwagi, jako że "Birdman" bezlitośnie ukazuje starzenie się, przemijanie byłego gwiazdora i jest to starzenie się niezbyt ładne i niezbyt przyjemne, w bardzo niehollywoodzkim stylu. Mamy tu do czynienia z bezwstydnym ukazaniem zarówno psychicznej jak i fizycznej niedołężności bohatera, którego ciało tak dalekie jest od kreowanego przez dzisiejsze media ideału. Znakomitym przykładem będzie tu scena, w której Riggan zmuszony jest podczas prapremiery swego przedstawienia wejść do teatru głównym wejściem w samej bieliźnie. Gdy główny bohater, praktycznie nagi, biegnie w deszczu jedną z głównych ulic Nowego Yorku, wokół niego dostrzec można całe spektrum ludzkich reakcji, począwszy od tych, którzy szydzą i naśmiewają się, aż po tych, którzy pragną zrobić sobie zdjęcie ze swoim idolem. Scena ta może być jednocześnie odbierana jako metafora drogi, którą przeszedł Riggan Thompson – od uwielbianego przez tłumy gwiazdora, aż po podstarzałego aktora, który za wszelką cenę stara się zrobić w życiu ‘coś ważnego’.



Źródło ilustracji: www.hitfix.com


Tu chciałabym przejść do bardzo istotnej kwestii, jaką jest tematyka filmu. "Birdman" jest bowiem opowieścią właśnie o pragnieniu zrobienia czegoś ‘dobrze’. Riggan to w gruncie rzeczy bardzo nieszczęśliwy człowiek – rozwiedziony, starzejący się były gwiazdor, z silnym poczuciem, że nie sprawdził się w życiu – zarówno jako mąż, jak i ojciec czy chociażby aktor. Jego największym pragnieniem jest zrobienie w życiu jeszcze czegoś ważnego, udowodnienie innym i samemu sobie, że nie do końca zawiódł, zaś środkiem dla realizacji tego celu ma być sztuka, którą chce wystawić. Cały film jest jakby jedną wielką próbą – zarówno przedstawienia, jak i w pewnym sensie próbą samego głównego bohatera, usiłującego odciąć się od wizerunku filmowego superbohatera, starającego się naprawić relacje z córką, udowodnić sobie, że jest ‘kimś więcej, kimś ponad wszystkimi’ jak sam w pewnym momencie stwierdza. Jego wysiłki graniczą z obsesją, Riggan przez cały czas trwania swojej ‘próby’ balansuje na granicy szaleństwa, zaś tytułowy Birdman wciąż czai się na obrzeżach jego świadomości. Ciągłe ujęcia, gorączkowa krzątanina aktorów, bardzo specyficzna muzyka, składająca się głównie z surowych, perkusyjnych rytmów – wszystko to potęguje wrażenie, że uczestniczymy w jednej wielkiej próbie sztuki teatralnej, o czym wspominałam już powyżej. Jednocześnie zaś jesteśmy świadkami upadku Riggana, który nie mogąc poradzić sobie z przeciwnościami coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością. I właśnie wtedy, gdy wydaje nam się, że Riggan osiągnął dno, wtedy, kiedy osobiście byłam przekonana, że wiem już, do czego zmierza film, reżyser serwuje nam zaskakujące, dwuznaczne zakończenie – jednocześnie intrygujące jak i pozostawiające lekki niedosyt, w pewien sposób nawet drażniące – które sprawia, że z opowieści o upadku, ‘Birdman’ staje się opowieścią o przemianie, o pozostawieniu za sobą pewnego etapu życia, uwolnieniu się od oczekiwań ogółu. Cały film wydaje się mieć dwie płaszczyzny – dosłowną i symboliczną – co jest jeszcze podkreślone przez zestawienie scen realistycznych z tymi mocno surrealistycznymi.



Źródło ilustracji: www.clevescene.com


"Birdman" jest filmem bardzo dobrym. Niejednoznacznym, nasyconym cynicznym humorem, balansującym na granicy realizmu, umiejętnie łączącym elementy dramatu i czarnej komedii. Dla mnie jest on także bardzo przyjemnym zawodem – spodziewałam się filmu rozbuchanego do granic możliwości, sztucznie poważnego, tymczasem otrzymałam wspaniałą, wielopłaszczyznową opowieść. 

Koniec końców, "Birdman" okazał się być zdecydowanie wart polecenia.


                                                                                               Paulina Kwiecińska, 1D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz