"Lot nad kukułczym gniazdem", reż. Milos Forman, 1975
Zrecenzuję amerykański film z
1975 roku pod tytułem „Lot nad kukułczym gniazdem” ("One Flew Over the
Cuckoo's Nest"). Reżyserem filmu był Milos Forman, czeski reżyser z bardzo
bogatym doświadczeniem. Urodzony w 1932 roku nadal prężnie działa w branży
filmowej. Po zakończeniu działań wojennych, Forman ukończył szkołę średnią i
rozpoczął naukę w praskiej szkole filmowej na wydziale reżyserii. Po
zakończeniu edukacji Forman rozpoczął pracę jako reżyser filmowy i bardzo
szybko zyskał popularność jako jeden z najzdolniejszych i najoryginalniejszych
twórców nowej fali. W latach 60. nakręcił filmy takie jak "Miłość
blondynki" czy "Pali się moja panno", w których stworzył
zupełnie nowy typ komedii. Powstanie filmu "Lot nad kukułczym
gniazdem", okazało się jednym z najwybitniejszych filmów nie tylko
Formana, ale ogólnie w historii kina. Od
tamtego czasu nazwisko Forman regularnie pojawia się wśród osób nagrodzonych
lub nominowanych do prestiżowych nagród filmowych. Artysta nie kręci filmów
zbyt często, ale prawie zawsze są to dzieła wybitne, które na trwałe zapadają
w pamięci widzów. Autorami scenariusza do jednego z najwybitniejszych
dzieł światowej kinematografii jest amerykański duet – Bo Goldman oraz Lawrence
Hauben. Obraz stał się ogromnym przebojem na całym świecie, a także drugim w
historii, który zdobył 5 najważniejszych Oscarów: za scenariusz, reżyserię, dla
najlepszego filmu oraz aktorów.
W
filmie nie ma przytłaczającej ilości postaci, a w roli głównych bohaterów
obsadzono, często kwestionowany i wielokrotnie modyfikowany podczas castingów,
pakiet gwiazd. Głównego bohatera - Randle'a Patricka McMurphyiego - złodzieja,
szulera i chuligana, który by uniknąć więzienia udaje niepoczytalność, gra
znakomity Jak Nicholson. Jego kariera zaczęła się bardzo niepozornie, pracował
jako goniec w dziale kreskówkowym wytwórni MGM w LA. Dziś jednak jest jednym z
najwybitniejszych aktorów amerykańskiego kina. Obok niego na planie w roli
pielęgniarki, Siostry Mildred stanęła Louise Fletcher. Jej kariera zaczęła się
na krótko przed powstaniem filmu. Ta rola pozwoliła się jej wybić i osiągnąć
wiele sukcesów podczas realizowania późniejszych produkcji. Kolejną ważną rolę
dostał, bardzo charakterystyczny z wyglądu aktor, Will Sampson. Wcielił się
w postać jednego z pacjentów, Wodza
Bromdena. Zagrał bardzo charakterystyczną i przejmującą rolę. Udawał niemowę i
osobę o niskim intelekcie. Na końcu filmu, ukazuje się w zupełnie innym
świetle, pokazuje że całe jego wcześniejsze zachowanie było tylko przykrywką.
Inną czołową postacią był Charlie Cheswick grany przez zmarłego już
amerykańskiego aktora – Sydney'a Lassica. W rolę wrażliwego, potrzebującego
miłości pacjenta Billy'ego Bibbita wcielił się, bardzo młody wtedy aktor, Brad
Dourif. Pozostałe to role pacjentów lub lekarzy i pielęgniarek, oczywiście
równie istotne, ale już nie tak charakterystyczne jak kreacje, które
wymieniłam.
Źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl |
Akcja
filmu rozpoczyna się rozmową głównego bohatera, chuligana Randle'a McMurphiego
z lekarzem z zakładu psychiatrycznego. Mężczyzna chcąc uniknąć więzienia
postanawia spędzić trochę czasu w zakładzie psychiatrycznym. Plan wydaje mu się
idealny, niestety do czasu. Kiedy tylko przekracza progi zakładu, którego sam
widok wzbudza nieprzyjemny dreszcz, opuszcza go pewność siebie. Jako z natury
zadziorny już na wejściu emanuje pewnością siebie i zarozumialstwem. Przechadza
się między pozostałymi pacjentami, naprawdę chorymi, z uniesionym czołem, ale
także z rozdziawionymi z zadziwienia ustami. Tutaj ważną rolę w budowaniu
napięcia odegrała droga, jaką poruszała się kamera. Ujęcia zza krat, filmowanie
chorych, nieudolnie wykonujących codzienne czynności. Oczywiście sama
scenografia miała ogromny wpływ na przekaz. Białe ściany, zimny szpitalny styl
– wszystkie te elementy z góry wywołują w nas niemiłe skojarzenia. Pośród
przesadnie sterylnych pomieszczeń, widać jak opuszcza bohatera także poczucie
bezpieczeństwa, kiedy przedstawia się kolejnym osobom. Od razu w oczy rzucają
się mu rygorystyczne zasady panujące w szpitalu. Oczywiście nie byłby sobą,
gdyby nie próbował ich łamać. Większość scen opiera się zatem, na
przeciwstawianiu się systemowi i stawianiu oporu, przed uprzedmiotowieniem
chorego człowieka. Grono pielęgniarek, pielęgniarzy oraz lekarzy za wszelką
cenę udowadnia swoją wyższość, traktując pacjentów jak nieporadne dzieci.
Randle nie chce ulec i opiera się przed każdorazowym przyjmowaniem lekarstw i
braniem udziału w terapii. Już po kilku dniach bohater zaczyna planować
ucieczkę. Każda kolejna doba, spędzona pośród tych ludzi odbiera mu kawałek po
kawałku racjonalność myślenia i jasność umysłu. Bohater zatraca się w ich
problemach, zaczyna tracić własny rozum. Jest indywidualistą, jednak sytuacja
zmusza go do okazania serca potrzebującym go towarzyszom. Ważną rolę odgrywa
tutaj postać wodza Bromdena. Postawny mężczyzna, z wyglądu przypominający
rdzennego mieszkańca Ameryki Południowej, zachowujący milczenie przez większość
filmu. W tym miejscu reżyser oraz scenarzyści, moim zdaniem, genialnie
uchwycili motyw przywdziewania przez człowieka maski, stosownej do otoczenia.
Bromden udawał niemowę oraz nie w pełni rozwiniętego psychicznie, tylko po to
by uniknąć zbędnych pytań i natrętnych ludzi. Przez większość czasu trzyma się
z daleka, jednak obdarza naszego głównego bohatera niesamowitym zaufaniem i
przyjaźnią. Staje np. w jego obronie, gdy ten zostaje obezwładniony przez
jednego z sanitariuszy.
Ważnym
elementem fabuły jest zmiana zachodząca w postaci granej przez Nicholsona. Z
początku zarozumiały i wyniosły rzezimieszek, zderza się z brutalną
rzeczywistością ludzi cierpiących na zaburzenia psychiczne. Jedni mniej, inni
bardziej cierpiący, wszyscy oczekują zrozumienia i pomocy. Mimowolnie postać
Jacka, zaspokaja obie te potrzeby. Nie może znieść, że jego rówieśnicy, czy
nawet mężczyźni starsi, żyją niczym dzieci we mgle, nie zdając sobie nawet
sprawy z uroków otaczającego świata. Np. moment, kiedy Radle porywa autobus by
uciec, zamienia się niespodziewanie w wycieczkę dla wszystkich mieszkańców
zakładu. Porywają oni busa i udają się na przystań, by wypłynąć w morze na
połów ryb. McMurphy sam nie do końca świadomy, swojego prometejskiego uczynku,
uczy życia obezwładnionych przez bezduszny system kompanów. Nie byłoby jednak
grozy, bez elementu kary. Za złamanie zasad, główny sprawca zostaje ukarany,
nie tylko po to, by wybić mu podobne wybryki z głowy, ale także w celu
udowodnienia mu, że jest całkowicie od systemu uzależniony, cokolwiek by zrobił.
Źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl |
Motywów
transformacji jest bardzo wiele w całym filmie i zachodzą one nie tylko
w postaci głównego bohatera, jednak odkrycie ich wszystkich pozostawię
widzowi. Wspomnę jeszcze tylko o, moim zdaniem, jednej z bardziej uderzających
scen w filmie. Kiedy akcja zbliżała się do końca, działający wbrew wszystkiemu
Radle McMurphy, organizuje w zakładzie rozpustne przyjęcie. Jego głównym celem,
jest spełnienie marzenia jednego z chorych. Jest nim młodziutki Billy, któremu
zbyt szybko odebrano wolność. Nie miał on nigdy czasu ani możliwości, aby
nacieszyć się kontaktem z kobietą. Dzięki nieposłuszeństwu i chęci łamania
zasad przez Radle'a, młodziutki Billy miał okazję stać się prawdziwym
mężczyzną, kiedy odwiedziła ich zakład para urodziwych prostytutek. Jak w każdej
szanującej się hollywoodzkiej produkcji, nie zabrakło więc wątku miłosnego,
nawet w tak dramatycznym filmie.
Dlaczego
dramatycznym? Otóż dramatem w tym przypadku, będzie bezsilność jednostki, przy
jednoczesnej nieposkromionej sile marzeń i przyjaźni. Jest to dość zawiłe
połączenie, jednak nie na darmo „Lot nad kukułczym gniazdem" został
okrzyknięty jednym z najlepszych filmów kina amerykańskiego. Bezsilnością
jednostki, będzie w tym przypadku zamknięcie i odcięcie od bodźców świata
zewnętrznego chorych psychicznie ludzi. Jak w prawdziwych zakładach,
odseparowani od normalności zostają sami ze swoimi urojeniami. Doraźna pomoc,
jaką zapewniają pielęgniarki i lekarstwa są mydleniem im oczu. Tak na prawdę,
przebywając w zamknięciu, sami siebie nakręcają problemami i zamiast się z
nich leczyć, popadają w jeszcze większą psychozę. Nie mogą jednak nic
z tym zrobić – nie mają możliwości, ani nawet nie pomyślą o tym, by uciec.
Tutaj w ich życiu ważna rolę odegrało pojawienie się zdrowego, żywiołowego Radle'a.
On, niczym super bohater, miał siłę, aby zawalczyć o ich prawo do wolności.
Jedyne, czego nie odebrali im ludzie w śnieżnobiałych kitlach, to marzenia i
pragnienia. Każdy z pacjentów miał swój odrębny świat, zamknięty gdzieś w
głowie. Mieli oni potrzeby, o których, przed pojawieniem się McMurphyego, nawet
nie zdawali sobie sprawy. Nagle okazało się, że mają ochotę oglądać mecz w
telewizji, słuchać muzyki czy uprawiać sport. Działając, na korzyść innych,
niestety bohater działał także na niekorzyść własną. Za brak posłuszeństwa,
każdego musi spotkać kara nawet, jeśli owo nieposłuszeństwo miało prowadzić do
spełnienia dobrego uczynku. Drastyczne sceny kolejnych egzekucji, są
przejmujące i nadają właściwy dla dramatu ton. W obliczu winy i kary nie może
oczywiście zabraknąć elementu przyjaźni. I tutaj autorzy nie pozostawili pustej
kartki. Wcześniej już wspomniany wódz Bromder, mimo wieloletniej znajomości
pozostałych pacjentów, to nowo poznanego Radle'a obdarzył tym niezwykłym
uczuciem. Nie chcę zdradzać zakończenia, ale właśnie w ostatniej, najbardziej
wzruszającej scenie, podczas której nie warto powstrzymywać łez, motyw tej
bezwarunkowej przyjaźni jest pięknie przedstawiony.
Film
jest bardzo oszczędny w środki wyrazu oraz ubogi w ścieżkę dźwiękową. Kamera
nie pojawia się znikąd, czy też nie zaskakuje ona aktorów wyskakując znienacka.
Zakładam, że scenarzyści chcieli, aby miejsce akcji było jak najbardziej
anonimowe i neutralne. Dzięki temu każdy widz, będzie mógł umiejscowić
wydarzenia i problemy we własnych realiach, tak jak tworzą to autorzy dobrych
książek. Brak środków stylistycznych skłania także do skupienia większej uwagi
na samej fabule i przesłaniu, aniżeli na efektach specjalnych, których
oczywiście brak, może poza szokującą sceną, gdy wódz Bromder podnosi marmurowy
blok z łaźni. Kiedy oglądającego nic nie rozprasza, jest on się w stanie
skupić na dramaturgi i podwójnym dnie, ukrytym w puencie filmu. Takie właśnie
podejście reżysera, moim zdaniem, cechuje dobre i mądre filmy, których
większość nakręcono w ubiegłym stuleciu.
Film
„Lot nad kukułczym gniazdem” obejrzałam jak na razie raz i już wywarł na mnie
ogromne wrażenie. Jest to jednak typ dzieła, po które trzeba sięgnąć
kilkakrotnie, aby stwierdzić, iż się je rozumie. Obraz Milosa Formana zalicz
się do kina bardzo ambitnego, więc nie polecam go z marszu wszystkim. Trzeba się nieco
psychicznie przygotować na jego oglądanie. Jeśli po obejrzeniu go za pierwszym
razem, mamy wrażenie, że rozumiemy – znaczy to dokładnie tyle, że powinniśmy
odtworzyć go jeszcze raz. Z reguły lubię kiedy filmy są żywiołowe i kolorowe. W
tym przypadku oszczędność środków wyrazu była, wydaje mi się, niezbędna.
Spowodowała one wyciszenie i pozostawiła w zamyśleniu nawet po napisach
końcowych. Bardzo podobała mi się kreacja Jacka Nicholsona grającego w duecie z
nieznanym jeszcze wówczas, Willem Sampsonem. Kontrast zaistniały między
niewielkimi żywiołowym Jackiem, a postawnym i stonowanym Willem bardzo przypadł
mi do gustu i nadał tonu całemu filmowi. Podziwiam trio twórców za tak, dobrze
ukryte pod warstwą dialogów psychologiczne przesłania. Ogólny wniosek jaki ja
wyciągnęłam z tego filmu, to utwierdzenie się w przekonaniu, że marzenia są
niezniszczalne nawet w obliczu bezlitosnego systemu. Wielkie cele wymagają
wielkich poświęceń, dlatego droga do celu usłana jest ciałami poległych w walce
idealistów. Nie można się jednak poddawać, bo świat skonstruowany jest tak, aby
komuś, choć pojedynczej jednostce, udało się dotrzeć na najwyższy szczyt.
Joanna Rymko, 1e
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz