czwartek, 18 kwietnia 2013

Nowa recenzja - "Lot nad kukułczym gniazdem"



"Lot nad kukułczym gniazdem", reż. Milos Forman, 1975


            Zrecenzuję amerykański film z 1975 roku pod tytułem „Lot nad kukułczym gniazdem” ("One Flew Over the Cuckoo's Nest"). Reżyserem filmu był Milos Forman, czeski reżyser z bardzo bogatym doświadczeniem. Urodzony w 1932 roku nadal prężnie działa w branży filmowej. Po zakończeniu działań wojennych, Forman ukończył szkołę średnią i rozpoczął naukę w praskiej szkole filmowej na wydziale reżyserii. Po zakończeniu edukacji Forman rozpoczął pracę jako reżyser filmowy i bardzo szybko zyskał popularność jako jeden z najzdolniejszych i najoryginalniejszych twórców nowej fali. W latach 60. nakręcił filmy takie jak "Miłość blondynki" czy "Pali się moja panno", w których stworzył zupełnie nowy typ komedii. Powstanie filmu "Lot nad kukułczym gniazdem", okazało się jednym z najwybitniejszych filmów nie tylko Formana, ale ogólnie w historii kina.  Od tamtego czasu nazwisko Forman regularnie pojawia się wśród osób nagrodzonych lub nominowanych do prestiżowych nagród filmowych. Artysta nie kręci filmów zbyt często, ale prawie zawsze są to dzieła wybitne, które na trwałe zapadają w pamięci widzów. Autorami scenariusza do jednego z najwybitniejszych dzieł światowej kinematografii jest amerykański duet – Bo Goldman oraz Lawrence Hauben. Obraz stał się ogromnym przebojem na całym świecie, a także drugim w historii, który zdobył 5 najważniejszych Oscarów: za scenariusz, reżyserię, dla najlepszego filmu oraz aktorów.

            W filmie nie ma przytłaczającej ilości postaci, a w roli głównych bohaterów obsadzono, często kwestionowany i wielokrotnie modyfikowany podczas castingów, pakiet gwiazd. Głównego bohatera - Randle'a Patricka McMurphyiego - złodzieja, szulera i chuligana, który by uniknąć więzienia udaje niepoczytalność, gra znakomity Jak Nicholson. Jego kariera zaczęła się bardzo niepozornie, pracował jako goniec w dziale kreskówkowym wytwórni MGM w LA. Dziś jednak jest jednym z najwybitniejszych aktorów amerykańskiego kina. Obok niego na planie w roli pielęgniarki, Siostry Mildred stanęła Louise Fletcher. Jej kariera zaczęła się na krótko przed powstaniem filmu. Ta rola pozwoliła się jej wybić i osiągnąć wiele sukcesów podczas realizowania późniejszych produkcji. Kolejną ważną rolę dostał, bardzo charakterystyczny z wyglądu aktor, Will Sampson. Wcielił się w  postać jednego z pacjentów, Wodza Bromdena. Zagrał bardzo charakterystyczną i przejmującą rolę. Udawał niemowę i osobę o niskim intelekcie. Na końcu filmu, ukazuje się w zupełnie innym świetle, pokazuje że całe jego wcześniejsze zachowanie było tylko przykrywką. Inną czołową postacią był Charlie Cheswick grany przez zmarłego już amerykańskiego aktora – Sydney'a Lassica. W rolę wrażliwego, potrzebującego miłości pacjenta Billy'ego Bibbita wcielił się, bardzo młody wtedy aktor, Brad Dourif. Pozostałe to role pacjentów lub lekarzy i pielęgniarek, oczywiście równie istotne, ale już nie tak charakterystyczne jak kreacje, które wymieniłam.


Źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl

            Akcja filmu rozpoczyna się rozmową głównego bohatera, chuligana Randle'a McMurphiego z lekarzem z zakładu psychiatrycznego. Mężczyzna chcąc uniknąć więzienia postanawia spędzić trochę czasu w zakładzie psychiatrycznym. Plan wydaje mu się idealny, niestety do czasu. Kiedy tylko przekracza progi zakładu, którego sam widok wzbudza nieprzyjemny dreszcz, opuszcza go pewność siebie. Jako z natury zadziorny już na wejściu emanuje pewnością siebie i zarozumialstwem. Przechadza się między pozostałymi pacjentami, naprawdę chorymi, z uniesionym czołem, ale także z rozdziawionymi z zadziwienia ustami. Tutaj ważną rolę w budowaniu napięcia odegrała droga, jaką poruszała się kamera. Ujęcia zza krat, filmowanie chorych, nieudolnie wykonujących codzienne czynności. Oczywiście sama scenografia miała ogromny wpływ na przekaz. Białe ściany, zimny szpitalny styl – wszystkie te elementy z góry wywołują w nas niemiłe skojarzenia. Pośród przesadnie sterylnych pomieszczeń, widać jak opuszcza bohatera także poczucie bezpieczeństwa, kiedy przedstawia się kolejnym osobom. Od razu w oczy rzucają się mu rygorystyczne zasady panujące w szpitalu. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie próbował ich łamać. Większość scen opiera się zatem, na przeciwstawianiu się systemowi i stawianiu oporu, przed uprzedmiotowieniem chorego człowieka. Grono pielęgniarek, pielęgniarzy oraz lekarzy za wszelką cenę udowadnia swoją wyższość, traktując pacjentów jak nieporadne dzieci. Randle nie chce ulec i opiera się przed każdorazowym przyjmowaniem lekarstw i braniem udziału w terapii. Już po kilku dniach bohater zaczyna planować ucieczkę. Każda kolejna doba, spędzona pośród tych ludzi odbiera mu kawałek po kawałku racjonalność myślenia i jasność umysłu. Bohater zatraca się w ich problemach, zaczyna tracić własny rozum. Jest indywidualistą, jednak sytuacja zmusza go do okazania serca potrzebującym go towarzyszom. Ważną rolę odgrywa tutaj postać wodza Bromdena. Postawny mężczyzna, z wyglądu przypominający rdzennego mieszkańca Ameryki Południowej, zachowujący milczenie przez większość filmu. W tym miejscu reżyser oraz scenarzyści, moim zdaniem, genialnie uchwycili motyw przywdziewania przez człowieka maski, stosownej do otoczenia. Bromden udawał niemowę oraz nie w pełni rozwiniętego psychicznie, tylko po to by uniknąć zbędnych pytań i natrętnych ludzi. Przez większość czasu trzyma się z daleka, jednak obdarza naszego głównego bohatera niesamowitym zaufaniem i przyjaźnią. Staje np. w jego obronie, gdy ten zostaje obezwładniony przez jednego z sanitariuszy.

            Ważnym elementem fabuły jest zmiana zachodząca w postaci granej przez Nicholsona. Z początku zarozumiały i wyniosły rzezimieszek, zderza się z brutalną rzeczywistością ludzi cierpiących na zaburzenia psychiczne. Jedni mniej, inni bardziej cierpiący, wszyscy oczekują zrozumienia i pomocy. Mimowolnie postać Jacka, zaspokaja obie te potrzeby. Nie może znieść, że jego rówieśnicy, czy nawet mężczyźni starsi, żyją niczym dzieci we mgle, nie zdając sobie nawet sprawy z uroków otaczającego świata. Np. moment, kiedy Radle porywa autobus by uciec, zamienia się niespodziewanie w wycieczkę dla wszystkich mieszkańców zakładu. Porywają oni busa i udają się na przystań, by wypłynąć w morze na połów ryb. McMurphy sam nie do końca świadomy, swojego prometejskiego uczynku, uczy życia obezwładnionych przez bezduszny system kompanów. Nie byłoby jednak grozy, bez elementu kary. Za złamanie zasad, główny sprawca zostaje ukarany, nie tylko po to, by wybić mu podobne wybryki z głowy, ale także w celu udowodnienia mu, że jest całkowicie od systemu uzależniony, cokolwiek by zrobił.


Źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl

            Motywów transformacji jest bardzo wiele w całym filmie i zachodzą one nie tylko w postaci głównego bohatera, jednak odkrycie ich wszystkich pozostawię widzowi. Wspomnę jeszcze tylko o, moim zdaniem, jednej z bardziej uderzających scen w filmie. Kiedy akcja zbliżała się do końca, działający wbrew wszystkiemu Radle McMurphy, organizuje w zakładzie rozpustne przyjęcie. Jego głównym celem, jest spełnienie marzenia jednego z chorych. Jest nim młodziutki Billy, któremu zbyt szybko odebrano wolność. Nie miał on nigdy czasu ani możliwości, aby nacieszyć się kontaktem z kobietą. Dzięki nieposłuszeństwu i chęci łamania zasad przez Radle'a, młodziutki Billy miał okazję stać się prawdziwym mężczyzną, kiedy odwiedziła ich zakład para urodziwych prostytutek. Jak w każdej szanującej się hollywoodzkiej produkcji, nie zabrakło więc wątku miłosnego, nawet w tak dramatycznym filmie.

            Dlaczego dramatycznym? Otóż dramatem w tym przypadku, będzie bezsilność jednostki, przy jednoczesnej nieposkromionej sile marzeń i przyjaźni. Jest to dość zawiłe połączenie, jednak nie na darmo „Lot nad kukułczym gniazdem" został okrzyknięty jednym z najlepszych filmów kina amerykańskiego. Bezsilnością jednostki, będzie w tym przypadku zamknięcie i odcięcie od bodźców świata zewnętrznego chorych psychicznie ludzi. Jak w prawdziwych zakładach, odseparowani od normalności zostają sami ze swoimi urojeniami. Doraźna pomoc, jaką zapewniają pielęgniarki i lekarstwa są mydleniem im oczu. Tak na prawdę, przebywając w zamknięciu, sami siebie nakręcają problemami i zamiast się z nich leczyć, popadają w jeszcze większą psychozę. Nie mogą jednak nic z tym zrobić – nie mają możliwości, ani nawet nie pomyślą o tym, by uciec. Tutaj w ich życiu ważna rolę odegrało pojawienie się zdrowego, żywiołowego Radle'a. On, niczym super bohater, miał siłę, aby zawalczyć o ich prawo do wolności. Jedyne, czego nie odebrali im ludzie w śnieżnobiałych kitlach, to marzenia i pragnienia. Każdy z pacjentów miał swój odrębny świat, zamknięty gdzieś w głowie. Mieli oni potrzeby, o których, przed pojawieniem się McMurphyego, nawet nie zdawali sobie sprawy. Nagle okazało się, że mają ochotę oglądać mecz w telewizji, słuchać muzyki czy uprawiać sport. Działając, na korzyść innych, niestety bohater działał także na niekorzyść własną. Za brak posłuszeństwa, każdego musi spotkać kara nawet, jeśli owo nieposłuszeństwo miało prowadzić do spełnienia dobrego uczynku. Drastyczne sceny kolejnych egzekucji, są przejmujące i nadają właściwy dla dramatu ton. W obliczu winy i kary nie może oczywiście zabraknąć elementu przyjaźni. I tutaj autorzy nie pozostawili pustej kartki. Wcześniej już wspomniany wódz Bromder, mimo wieloletniej znajomości pozostałych pacjentów, to nowo poznanego Radle'a obdarzył tym niezwykłym uczuciem. Nie chcę zdradzać zakończenia, ale właśnie w ostatniej, najbardziej wzruszającej scenie, podczas której nie warto powstrzymywać łez, motyw tej bezwarunkowej przyjaźni jest pięknie przedstawiony.

Źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl

            Film jest bardzo oszczędny w środki wyrazu oraz ubogi w ścieżkę dźwiękową. Kamera nie pojawia się znikąd, czy też nie zaskakuje ona aktorów wyskakując znienacka. Zakładam, że scenarzyści chcieli, aby miejsce akcji było jak najbardziej anonimowe i neutralne. Dzięki temu każdy widz, będzie mógł umiejscowić wydarzenia i problemy we własnych realiach, tak jak tworzą to autorzy dobrych książek. Brak środków stylistycznych skłania także do skupienia większej uwagi na samej fabule i przesłaniu, aniżeli na efektach specjalnych, których oczywiście brak, może poza szokującą sceną, gdy wódz Bromder podnosi marmurowy blok z łaźni. Kiedy oglądającego nic nie rozprasza, jest on się w stanie skupić na dramaturgi i podwójnym dnie, ukrytym w puencie filmu. Takie właśnie podejście reżysera, moim zdaniem, cechuje dobre i mądre filmy, których większość nakręcono w ubiegłym stuleciu.

            Film „Lot nad kukułczym gniazdem” obejrzałam jak na razie raz i już wywarł na mnie ogromne wrażenie. Jest to jednak typ dzieła, po które trzeba sięgnąć kilkakrotnie, aby stwierdzić, iż się je rozumie. Obraz Milosa Formana zalicz się do kina bardzo ambitnego, więc nie polecam go z  marszu wszystkim. Trzeba się nieco psychicznie przygotować na jego oglądanie. Jeśli po obejrzeniu go za pierwszym razem, mamy wrażenie, że rozumiemy – znaczy to dokładnie tyle, że powinniśmy odtworzyć go jeszcze raz. Z reguły lubię kiedy filmy są żywiołowe i kolorowe. W tym przypadku oszczędność środków wyrazu była, wydaje mi się, niezbędna. Spowodowała one wyciszenie i pozostawiła w zamyśleniu nawet po napisach końcowych. Bardzo podobała mi się kreacja Jacka Nicholsona grającego w duecie z nieznanym jeszcze wówczas, Willem Sampsonem. Kontrast zaistniały między niewielkimi żywiołowym Jackiem, a postawnym i stonowanym Willem bardzo przypadł mi do gustu i nadał tonu całemu filmowi. Podziwiam trio twórców za tak, dobrze ukryte pod warstwą dialogów psychologiczne przesłania. Ogólny wniosek jaki ja wyciągnęłam z tego filmu, to utwierdzenie się w przekonaniu, że marzenia są niezniszczalne nawet w obliczu bezlitosnego systemu. Wielkie cele wymagają wielkich poświęceń, dlatego droga do celu usłana jest ciałami poległych w walce idealistów. Nie można się jednak poddawać, bo świat skonstruowany jest tak, aby komuś, choć pojedynczej jednostce, udało się dotrzeć na najwyższy szczyt.

                                                                                                    Joanna Rymko, 1e

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz