Objazdowa biblioteka o bieszczadzkiej wrażliwości
Tajemnicze Bieszczady, bajkowy, aczkolwiek chwilami groźny klimat, magiczni bohaterowie, poszukiwanie sensu istnienia, butelka śliwowicy, zimne nóżki, które wyszły i chińska latarka – to właśnie mieszanka, którą proponuje nam Witold Leszczyński, reżyser ,,Siekierezady”.
,,Siekierezada” to polski dramat psychologiczno-poetycki z 1985 roku, nakręcony na podstawie utworu autorstwa Edwarda Stachury o tym samym tytule. Postaci Stachury nie trzeba przybliżać chyba nikomu. Tragicznie zmarły poeta, obieżyświat, artysta poszukujący swojej ścieżki w świecie. Jego wrażliwość, delikatność, poetyckość i literacka subtelność poruszają od kilkudziesięciu lat wszystkich tych, którzy chcą przeżywać, a nie tylko funkcjonować. W swojej opowieści o Bieszczadach ukazał czytelnikowi swoje poszukiwania, wątpliwości, strach przed istnieniem i dwie strony swojej osobowości. Adaptacje filmowe niektórych utworów są wyjątkowo nieudane. Na szczęście ta opowieść na dużym ekranie nabrała tajemnicy, pazura, a zarazem magicznej melancholii. Scenariusz do ,,Siekierezady'' został napisany przez samego Stachurę we współpracy z Leszczyńskim. Dlatego film to cudowny obraz uzupełniający literackiego ducha tej bieszczadzkiej historii.
Źródło ilustracji: http://zbroiowisko.pl |
W małym, położonym pośród ośnieżonych borów miasteczku o nazwie Hopla, zjawia się tajemniczy ,,Nowy”. Janek Pradera, wrażliwy poeta, który po stracie ukochanej, którą nazywa Gałązką Jabłoni, postanawia jak sam mówi ''odtajać''. Przyjeżdża w samo serce Bieszczad, aby pracować przy wyrębie lasu. Zamieszkuje na kwaterze u Babci Oleńki (fantastyczna rola Jadwigi Kuryluk), postaci przypominającej bohaterkę rosyjskich bajek. W Hopli poznaje ludzi zupełnie oderwanych od rzeczywistości, do której był przyzwyczajony. Bieszczadzka mentalność to otwartość, szczerość, gościnność, prostolinijność, ludzie nasiąkają magią tego regionu. Janek, którego nękają koszmary i wizje senne o swojej ukochanej Gałązce nieustannie prowadzi wewnętrzny dialog ze Stwórcą. Błądzi wśród wielu pytań, które dotyczą ciężaru jego egzystencji, niezrozumienia świata i sensu istnienia. Zaprzyjaźnia się z kilkoma drwalami ze swojego tartaku: Peresadą, Wasylukiem i młodym Batiukiem. Stara się nauczyć od nich specyficznej wrażliwości i wewnętrznej, nieskomplikowanej harmonii. Mimo to, bardzo cierpi, przeżywa i żałuje utraconej miłości. Żyje pośród tych ludzi, ale nie potrafi całkowicie przylgnąć do ich społeczności. Dobrze wie, że przynależy do innego świata. Świata poetyckiego, magicznego, wzniosłego, uwrażliwionego, pełnego prawdziwych, silnych emocji i co najważniejsze, świata świadomego. Tylko dlaczego nie potrafi go odnaleźć? Podczas wiejskiej zabawy, w miasteczku pojawia się nieznany nikomu Michał, Michał Kątny. Tajemniczy artysta, który zamieszkuje razem z Jankiem Babci Oleński. Michał i Janek okazują się być bratnimi duszami. Obaj przybyli do Hopli, aby oczyścić się z doświadczeń, wspomnień i wypaczonych idei. Dzielą się swoimi rozterkami, pragnieniami i obawami wobec istnienia Boga, a także ich samych. Jednak Janek nie potrafi unieść ciężaru swojego cierpienia. Pragnie spotkania ze swoją Gałązką Jabłoni. Dlaczego ją porzucił? Bał się, że uczucie, miłość przeminie. Przestraszył się zawiedzionych nadziei. Idzie po ośnieżonych torach ku pędzącemu pociągowi, ku świadomemu nieistnieniu. Kim tak naprawdę są Janek Pradera i Michał Kątny? Ja zrozumiałam ich postacie jako dwie strony osobowości Stachury. Tę, którą pragnie żyć, istnieć, dawać sobie drugą szansę i tę, której wrażliwość i cierpienie są zbyt duże, aby je unieść, dlatego szuka ukojenia w śmierci.
Źródło ilustracji: stopklatka.pl |
Leszczyński tworzy niesamowity obraz. Wprowadza widza w klimat, który powoduje gęsią skórkę na policzkach. Pokazuje przemiany bohaterów, ich wewnętrzne rozterki, rozpadanie. Buduje napięcie, zastanawia, wzrusza. To wszystko na tle groźnych, zimowych, bieszczadzkich borów i malutkich, drewnianych chat z szarymi szybami. Fantastyczna obsada, z której moje emocje w szczególności wzbudzili, Edward Żentara jako Janek, Daniel Olbrychski w roli Michała, Ludwik Pak jako Peresada i Franciszek Pieczka- leśniczny. Z ekranu czuć dobroć, ciepło, ale również strach i cierpienie głównego bohatera. Ludwik Pak i Franciszek Pieczka w cudowny sposób przenieśli do filmu klimat i specyfikę ludzi bieszczadzkiego regionu. Ich wypowiedzi są stylizowane językowo na tamtejszą gwarę, a wiele scen jest osadzonych w realiach specyficznych południowo-wschodnich zwyczajów. Daniel Olbrychski postać Michała zbudował w bardzo ciekawy sposób. Jego bohater jest tajemniczy, jakby wyjęty z innego świata, nieprzenikniony i nieodgadniony. Widz utożsamia się z nim, pomimo że jest małomówny i zamknięty w sobie. Czy Michał nie wygląda znajomo? Czy nie odbija w sobie przypadkiem innego bohatera? Może opowiada mu o wyborach, których nie dokonał? Mój Michał jest częścią Janka, częścią, która zaufała światu, a teraz ucieka przed jego okrucieństwem i własnym strachem.
Chociaż scenariusz ,,Siekierezady'' jest
oparty na oryginalnej powieści, na potrzeby filmu niektóre dialogi zostały
przez reżysera rozbudowane i wystylizowane. Dwóch naprawdę wybitnych artystów
stworzyło tekst, którego fragmenty trzymam przy łóżku. Wracam do leśnych
monologów Janka, do rozmów z przy wódce z Peresadą. ,,Siekierezada” to kino,
które mówi pięknymi słowami. Mówi o miłości, nostalgii, Bogu i pamięci.
Bardzo podobały mi się zbliżenia w poszczególnych scenach na twarze bohaterów. Reżyser ukazał jak różne sytuacje odbierane są w inny sposób przez każdą z postaci. Buduje to ich zarys psychologiczny oraz pomaga zrozumieć podejmowane decyzje. Kadry, w których kamera zatrzymuje się na spojrzeniu Pana Żentara są bardzo przejmujące. Jego spojrzenie, sposób, w jaki drżą jego powieki, dodaje melancholijnego dramatyzmu, który towarzyszy widzowi przez cały czas trwania filmu. Szczególną uwagę zwróciłam również na sposób prowadzenia kamery kiedy akcja dzieje się w lesie. Ujęcia 'od dołu', bardzo powolne poruszanie kamery, długie, nieprzerwane ujęcia, przyciemnione światło oraz poszarzałe kolory nadają obrazowi głębi i poczucia nieznanej grozy. W ,,Siekierezadzie” wszystko, począwszy od sposobu umeblowania maleńkiego mieszkanka Babci Oleńki, aż po kolory niedźwiedzich czapek drwali, wprowadza w niepowtarzalny nastrój Bieszczad z tamtych lat. Oddalone od świata, wyciszone, były schronieniem dla wielu artystów i ludzi szukających ucieczki nawet przed sobą samym. Każdy szczegół przenosi w inną rzeczywistość, nawet dźwięk siekiery uderzanej o młody pień uwrażliwia. Skrzyp śniegu pod stopami, dźwięk łamanych gałęzi, obijanie szkła, odgłos zacieranych dłoni.
Źródło ilustracji: stopklatka.pl |
Ciarki i dreszcze wzdłuż kręgosłupa wywołał u mnie również sposób wplatania i montażu scen surrealistycznych koszmarów Janka, z 'realną' akcją. Fragmenty, w których na ekranie ukazuje nam się Gałązka Jabłoni bez twarzy, bądź nieograniczona przestrzeń bez wyjścia, pomagają nam lepiej zrozumieć tragiczną postać bohatera. Dodatkowo, pozwoliło mi to na skonfrontowanie osobistych strachów i zahamować przed niespełnionymi pragnieniami z oglądanym obrazem.
Edward Stachura, tak jak
Janek Pradera, przestraszył się utraconych nostalgii. Obaj uciekli od konfrontacji wrażliwości z
brutalną rzeczywistością. Stachura napisał przepiękną, magiczną i melancholijną
powieść. Kiedy namówiona przez mamę, po raz pierwszy sięgałam po ekranizację
,,Siekierezady”, bałam się, że nie sprosta ona mojemu wyobrażeniu o śnieżnych,
stachurskich Bieszczadach. Mój strach był absolutnie bezpodstawny. Pan Witold
Leszczyński stworzył obraz, który uzupełnia papierową historię. Wzrusza, zatrzymuje, wycisza, porusza i czaruje. Zaprasza do świata, który tak
bardzo różni się od tego, w którym istniejemy. . Mówi głośno o strachu, o tym
jak ciężko jest być bohaterem we własnym życiu. Ukazuje ludzi, którzy są bliżej
wewnętrznej prawdy i prawdziwych, niezmanierowanych odruchów. W filmowej
„Siekierezadzie” najbardziej cenię sobie przestrzeń do interpretacji, jaką
reżyser pozostawił odbiorcy. Nie narzuca gotowych rozwiązań. Film zatrzymuje
nad tą historią w inny sposób niż książka.
Oddziałuje wyraźniej, mocniej, doraźniej. W opowieści o Janku nic nie
poruszyło mną tak, jak czerń torów na tle białego śniegu i ostatnie dźwięki
obrazu, ,,Czy Warto?” Edwarda Stachury.
,,Siekierezada” to film, który przeżywam za każdym razem, przeżywam od czubka głowy po koniuszki palców. Jestem tam, pomiędzy zakurzonymi regałami przewoźnej biblioteki w Hopli. Wypożyczę książkę z cienką, żółtą okładką, a wieczorem napiję się herbaty z Babcią Oleńką. Odtaję.
Małgorzata Antonina Tosiek, 1a
Edward Stachura ,,Czy Warto?”
"Zwalić
by można się z nóg
Co rusz,
Co krok.
Co noc,
To szloch
I rozpacz.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Chyba nie warto...
Raczej nie warto.
Nie, nie - nie warto.
Zginąć by można jak nic:
Do żył
Jest nóż.
Lub w dół
Na bruk
Z wysoka.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Chyba nie warto...
Nie, nie - nie warto.
Jechać by można do miast
Lub w las
Na błoń.
Na koń
I goń
Nieboskłon.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Ech, chyba warto...
Tak, tak - warto.
Bardzo to warto.
O, tak - to warto.
Jeszcze jak warto!"
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńEch, muszę zmartwić młodych wielbicieli Stachury. Akcja Siekierezady nie dzieje się w Bieszczadach.
OdpowiedzUsuńJeśli ktos przeczyta uważnie początek książki, to zorientuje się, że Janek Pradera jedzie pociągiem do Głogowa, a stamtąd nie da się dojść w Bieszczady ;) Akurat Głogów jest to jedyna miejscowość nazwana prawdziwie. Wszystkie pozostałe: "Hopla", "Bobrowice", "Końskie Doły" i "Czerniawa w drodze do Nowej Doli" to nietrudne do odgadnięcia przekłamania przy analizie mapy najbardziej zalesionych okolic Głogowa.
Tych, których zasmuciłem, pocieszę, że ma to tę zaletę, że obecnie wciąż dość łatwo jest odwiedzić te miejsca a nawet porozmawiać z ludźmi, którzy jeszcze pamiętają ekscesy pijackie Steda w knajpie w Ko..., eee tj. - w Hopli
Tomasz z Nowej So.., tj. - z Nowej Doli