czwartek, 1 czerwca 2017

Brat kontra brat


Kolejne produkcje Uniwersum Marvela przyzwyczaiły entuzjastów kina do pewnego poziomu. Czasami zdarzają się jednak filmy stawiające poprzeczkę wyżej. Reżyserzy filmu - bracia Russo najpierw pokazali, że potrafią nakręcić niezwykłą produkcję o Kapitanie Ameryce w stylu szpiegowskiego trillera, a teraz udowodnili, że ich wyobraźnia i umiejętności są bezkonkurencyjne. Tym razem jednak konwencja filmu rodem z przygód James'a Bonda łączy się z tradycyjnymi elementami, z których słynie superbohaterskie kino. Reżyserzy i scenarzyści dokonali wręcz niemożliwego, tworząc film wręcz idealny!


Źródło ilustracji: filmweb.pl

Captain America: Civil War jest kontynuacją wypuszczonego do kin w 2015 roku Avengers: Czas Ultrona i rozwija niezakończone tam wątki. Podczas jednej z misji Avengers pod wodzą Kapitana Ameryki (Chris Evans) dopuszczają do śmierci ludzności cywilnej. Świat zaczyna obawiać się supeherosów, a ONZ tworzy dokument zgodnie, z którym bohaterowie mają poddać się rejestracji i oddać swoje umiejętności w ręce organizacji. Steve Rogers i jego zwolennicy nie chcą podpisać dokumentu natomiast Tony Stark/Iron Man (Robert Downey Jr.) i jego sojusznicy postanawiają stanąć w opozycji. W to wszystko zamieszany jest jeszcze Bucky (Sebastian Stan) – dawny przyjaciel Rogersa oraz tajemniczy antagonista filmu świetnie zagrany przez Daniela Brühla.

Okazuje się, że znajomość poprzednich filmów Marvela, a przede wszystkim Czasu Ultrona oraz Zimowego Żołnierza będzie niezbędna do zrozumienia wielu poszczególnych historii przedstawionych w filmie. Nie uważam to za wadę, ponieważ kinowego uniwersum Marvela przekształciło się w serial, w którym postaci, wątki i wydarzenia przeplatają się w różnych produkcjach. Fabuła filmu została luźno oparta na komiksie Marka Millara, lecz porównywanie tych dwóch dzieł jest błędem, ponieważ są one naprawdę różne. Przede wszystkim film za podstawę do działania bohaterów bierze problemy filmowego uniwersum, co sprawia, że wszystko jest spójne i zrozumiałe. Każdy z bohaterów ma bardzo wiarygodne motywacje, a także świetnie zarysowane charaktery i rozterki,
co czyni je postaciami z krwi i kości. Wszystkiemu wtóruje perfekcyjna gra aktorska – Robert Downey Jr. już dawno udowodnił,
że jego kreacji Iron Mana nie można zastąpić. W tej produkcji pokazuje nam trochę inną stronę postaci Tony'ego Starka, któremu konsekwentnie w stosunku do wydarzeń z poprzednich filmów (np. stworzeniu sztucznej inteligencji chcącej zniszczyć ludzkość) wyrosło sumienie. Szereg innych postaci jakich jak Vision (Paul Bettany) i jego rozważania o człowieczeństwie; Scarlett Witch (Elizabeth Olsen), która boi się swoich własnych mocy; Czarna Wdowa (Scarlett Johanson) – rozerwana pomiędzy własnymi przekonaniami, a ej przyjaźnią do Steve'a; Paul Rudd jako Ant-Man, który od razy kradnie film kiedy tylko się pojawia; Anthony Mackie jako Sam Wilson/Falcon, Don Cheadle – War Machine; czy Jeremy Renner – Clint Barton/Hawkeye po raz kolejny udowadniają, że są po prostu najlepszymi aktorami do swoich ról.


Źródło ilustracji: film.onet.pl

Każdego z nich ogląda się z wielką przyjemnością. Szczególne wyróżnienie należy się scenarzystą, którzy z wyczuciem żonglują bohaterami i wydarzeniami. Choć trochę pominięty wydaje się Hawkeye, po którego roli oczekiwałem trochę więcej. Jest on jedną
z moich ulubionych postaci, więc odstawienie go na bok i umniejszenie jego znaczenia dla całego konfliktu bardzo mi się nie podobało. Nie oznacza to, że Sokole Oko nie ma nic „do roboty” w filmie, a jego wątek choć okrojony nadal intryguje. Ważne jednak, że kiedy tylko się pojawił na mojej twarz pojawił się szeroki uśmiech. Faktem jest jednak, że jego motywację można zrozumieć tylko i wyłącz-
nie, pamiętając Czas Ultrona. Nad wszystkimi góruje jednak Chris Evans jako Kapitan Ameryka. Jego niepowtarzalna kreacja Steve'a Rogersa sprawia, że nie potrafię wyobrazić sobie nikogo innego na jego miejscu. Reżyserzy świetnie i niewymuszenie wprowadzają do świata nowe postaci – Czarnej Pantery (Chadwick Boseman) i Spider-Mana (Tom Holland). Początkowo nie czekałem na solowy film o Czarnej Panterze, jednak teraz nie mogę się doczekać. Natomiast Tom Holland to najlepszy Peter Parker i zarazem Spider-Man jakiego można było zobaczyć na dużym ekranie. Jego chemia z Tony'm Starkiem została świetnie zagrana, a same sceny z „pajączkiem” tylko podwyższają nasz apetyt na jego własny film. Dodatkowo widz może poznać najseksowniejszą ciocię Petera Parkera w dziejach. 


Nie można jednak zapomnieć o głównym antagoniście filmu – niejakim Zemo, który jest kolejnym sztampowym przestępcą jakich Marvel ma wielu, a bardzo ciekawą postacią, której losy śledziłem z ogromnym zainteresowaniem. Jednak nie da się ukryć, że Zemo nie ma nic wspólnego z postacią z komiksów przez co doznałem lekkiego rozczarowania. Warto wspomnieć o tym, że Wojna Bohaterów wykonuje postawione przed nią zadanie - naprawia jeden źle zakończony wątek Czasu Ultrona – wprowadza konflikt między postaciami. Nie uświadczyliśmy tego w drugich Avengers, w których pomimo naprawdę niefortunnych zdarzeń wszystko zakończyło się dla większości bohaterów szczęśliwie. Bracia Russo nie zapominają o pokłosiu jakie pozostawił po sobie Ultron
i świetnie korzystają z ciekawych rozwiązań fabularnych. Właśnie dzięki temu wątek Zemo (przez wielu oceniany negatywnie) dla mnie jest spójny, konsekwentny i interesujący. 

Na wielki plus trzeba zaliczyć to, że najnowszy Kapitan Ameryka jest filmem... o Kapitanie Ameryce. Brzmi to dziwnie, lecz
ma swoje uzasadnienie. Przed seansem można było mieć wątpliwości czy w produkcji tak bogatej w różnorodnych herosów, tytułowy bohater nie zostanie zepchnięty na bok. Okazało się, że pojawienie się większej ilości postaci jest potrzebne i daje ogromną satysfakcję, a zarazem nie przyćmiewa występu Steve'a Rogersa.

Scenarzyści (Christopher Markus i Stephen McFeely) wykonali kawał dobrej roboty współpracując z reżyserami, który dokonali niemożliwego, kontrolując w filmie taką ilość bohaterów, stwarzając antagoniście skomplikowany plan, budując świetnie dialogi, przeplatając różne wątki, które w końcu układają się w jedną, zbudowaną na porządnych fundamentach całość. Po prostu nie można uwierzyć, że ten film nie rozlatuje się na kawałki kiedy rozłoży się go na czynniki pierwsze! Genialna robota!

Źródło ilustracji: film.onet.pl

Film broni się także kiedy przyjrzymy się jego warstwie audiowizualnej. Reżyserzy doskonale wiedzą jak kręcić sceny akcji.
Po prostu nie można od nich oderwać wzroku. Warto wspomnieć, że jest ich wystarczająco dużo i nie lecimy tutaj na łeb na szyję byle do kolejnej rozwałki – zamiast tego spokojnie i konsekwentnie przechodzimy od jednej sceny akcji do drugiej. Bitwa na lotnisku przejdzie chyba do historii jako najlepsza sekwencja walki w filmach superhero. Bracia Russo i aktorzy mają też niezwykły
dar pokazywania emocji bohaterów. Kiedy ci wymieniają miedzy sobą ciosy, czuć emanującą od nich nienawiść, złość, smutek
czy strach. Moje serce z trudem nie wybuchło podczas finałowej walki. Ta scena doskonale pokazuje, że emocje to potężna broń, której nie da się opanować. 
Film nie zawodzi też jeżeli chodzi o efekty specjalne, choreografię, kostiumy, czy montaż. 

Ważną rolę odgrywa w filmie kapitalna muzyka skomponowana przez Henry'ego Jackmana – utwory perfekcyjnie pasują do każdej ze scen i współtworzą klimat. Nowy Kapitan Ameryka to filmie bardzo dojrzały, zmuszający bohaterów do podejmowania trudnych decyzji, stawania naprzeciwko przyjaciół i wybierania pomiędzy wolnością, niezależnością, a bezpieczeństwem. Produkcja stawia
też pytanie jak powinien postępować heros i co jest 
wyznacznikiem bohaterstwa.

Zdecydowanie nie można zapomnieć o tym jaka atmosfera panuje w produkcji. Styl kina szpiegowskiego widać już w pierwszych minutach filmu, który rozpoczyna się niczym każdy film o Jamesie Bondzie. Produkcja zachowuje równowagę między poważnym klimatem, a scenami humorystycznymi, których co prawda nie ma dużo, ale świetnie rozluźniają atmosferę. W filmie znalazło
się miejsce nawet na dwa małe romanse, które nie sprawiają wrażenia wrzuconych na siłę, a nawet wydają się rzeczą niezbędną dla rozwoju losów niektórych postaci. 

Nie podobało mi się także to, że w produkcji nie wystąpił Samuel L. Jackon jako Nick Fury. Jego obecność z pewnością wniosłaby ciekawe elementy do fabuły. 

Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów to bez dwóch zdań najlepszy film ze studia Marvela, a może nawet najlepszy film superhero wszechczasów. Jest w nim wszystko czego mogliśmy oczekiwać po braciach Russo i Marvelu. Poza tym zakończenie to wielka
i radykalna zmiana statusu quo dla całego uniwersum na co bardzo czekałem. Warto wspomnieć także o tym, że to najbardziej dojrzały film z tego uniwersum i zarazem świetny przykład na ewolucję gatunku i ukształtowanie tego typu filmów w coś więcej
niż tylko plastikowe bijatyki. Warto o tym filmie pamiętać, kiedy ktoś posłuży się znanym stereotypem.


Mateusz Drewniak 1A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz